[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strony Hruntingów, gdyż Hvaednir zdecydował się czekać, dopóki nie dostarczę
podpisanej umowy z Ir.
W tych warunkach nie miałem nic lepszego do roboty, jak zapaść w drzemkę.
Zaczynałem mieć dość tego zamykania mnie i traktowania w sposób okrutny.
Wcześnie rano następnego dnia jeszcze raz zaniesiono mnie przed namiot
generała. Banda Paaluańczyków zajmowała się ostatnimi poprawkami w maszynie
Charondasa. W jej skład wchodził, przede wszystkim, typowy pieniek katowski do
ścinania głowy, z wycięciem na szyję i podbródek ofiary. W odległości pięciu metrów
stała masywna drewniana rama, w której z jednej strony był osadzony inny pniak.
Jego dolny koniec zaopatrzono w krótką oś mogącą się obracać między parą
mocnych, pionowych słupków. W górnym końcu osadzono potężne ostrze
wyglądające jak topór, lecz kilka razy większe. Kowale paaluańscy musieli pracować
całą noc, by skończyć ten element na czas.
Ustawiona za pieńkiem i jego podstawą wysoka drewniana konstrukcja o
trzech nogach zapewniała podparcie krążkowi, przez który przechodziła lina
utrzymująca pieniek w niemal pionowej pozycji. Zwolnienie liny sprawiłoby, że
pieniek upadłby do przodu, uderzając ostrzem w pieniek z głową ofiary -
prawdopodobnie dostatecznie silnie, by go rozłupać na pół. Ta maszyna mogłaby
pozbawić głowy mamuta.
Gdy Paaluańczycy przywlekli mnie do pieńka i ułożyli na nim, zawołałem do
generała Uloli, stojącego wraz z oficerami w pobliżu:
- Panie, pozwól mi powiedzieć, że naprawdę uważam całą procedurę za wielce
niesprawiedliwą i nieroztropną. Wczoraj nie miałem czasu, by przedstawić swoje
argumenty w logicznym porządku, lecz jeśli pozwolisz mi wyjaśnić wszystko, jestem
pewny, że przekonam cię...
Generał Ulola powiedział coś do Charondasa, który zaśmiał się i zwrócił się
do mnie:
- Zdimie, generała zdumiewa istota, która na chwilę przed utratą głowy ciągle
jeszcze potrafi używać logicznych wybiegów.
Charondas rzucił jakiś rozkaz innemu Paaluańczykowi, a ten podszedł do
wysokiego trójnogu z toporem. Zrozumiałem, że ma przeciąć linę, która
powstrzymywała pniak przed spadnięciem. Ulola podniósł rękę, by dać mu znak.
Nim jednak generał zdążył opuścić rękę, zagrzmiał ryk mamuta. Po nim
nastąpiło więcej ryków, rozległy się gwizdy, łomot w bębny i ogólny rwetes.
Paaluańczycy, krzycząc, biegali we wszystkie strony. Niektórzy przechodzili obok,
wciągając na siebie zbroje. Również generał pobiegł. Smokojaszczury, kołysząc się,
mijały mnie z uzbrojonymi ludzmi na grzbietach.
Byłem związany, nie mogłem więc obserwować, co się tak naprawdę dzieje.
Zrozumiałem jednak, że Hvaednir musiał zmienić zdanie i zaatakował obóz.
Hałas narastał. Mogłem rozróżnić uderzenia oręża i krzyki ranionych ludzi. Po
jakimś czasie gwar zaczął ustępować, jakby bitwa oddalała się od obozu. Czy
Hvaednir został odparty?
Lecz harmider znowu się nasilił, tym razem z innego kierunku. Blisko mnie
przebiegło kilku Paaluańczyków. Za nimi pokazali się ludzie w strojach
novariańskich żeglarzy. Przemknęli obok i zniknęli.
Paru jednak zwolniło. Jeden z nich, w mundurze oficera, zawołał:
- A cóż to takiego, do dziewięciu piekieł?
- Panie, pozwól, że ci wytłumaczę. Nazywam się Zdim, jestem demonem na
służbie syndyków miasta Ir. Z kim mam zaszczyt rozmawiać?
- Dobra, co ty tu robisz? O, już widzę; ludożercy chcieli cię skrócić o głowę.
Hej, Zorko! Nie dotykaj tej liny! Chodz tutaj i przetnij więzy temu czemuś. Jeśli był
wrogiem kanibali, to musi być naszym przyjacielem.
%7łeglarz przeciął linę, która mnie krępowała. Rozcierając kończyny, by
odzyskać krążenie, ponownie zapytałem o imię wybawcy.
- Jestem Diodis, naczelny admirał Zolonu - odparł oficer. Wiedziałem, że
naczelny admirał był głównodowodzącym na tej wyspie. - Wyjaśnienia trwałyby za
długo, muszę iść do przodu z mymi ludzmi.
- Panie - powiedziałem - byłbym szczęśliwy, jeśli łaskawie pożyczyłbyś mi
jakąś broń. Mógłbym wtedy odegrać pewną rolę w całej tej sprawie. Paaluańczycy nie
dali mi żadnego powodu do miłości.
- Lepiej, żebyś się nie zapuszczał do pierwszej linii, gdyż któryś z naszych
mógłby cię zabić ze zwykłej niewiedzy. Już wiem! Zostaniesz ze mną jako moja straż
przyboczna, co? Idziemy! - rzucił i pobiegł do głównej bramy.
Podążyłem za nim. Jego szorstki i pełen autorytetu sposób wypowiadania się
uniemożliwiał sprzeciw. Wspięliśmy się na wieżę obserwacyjną, która stała przy
głównej bramie. Uzyskaliśmy stamtąd wspaniały wgląd w sytuację na polu bitwy.
Gońcy zaś ciągle wchodzili do naszego orlego gniazda i zbiegali w pośpiechu po
drabinie.
Przed nami rozciągał się wyjątkowy widok. By uniknąć nieścisłości,
pozwólcie, proszę, że opowiem o bitwie korzystając z tego, o czym się dowiedziałem
już po jej zakończeniu.
Zlikwidowawszy piratów Algarthu, flota zolońska pożeglowała najpierw do
Chemnis, by otrzymać zapłatę od Syndyków i wrócić do Zolonu. Kiedy tam
przypłynęli, zobaczyli, że port jest wypełniony dziwnie wyglądającymi statkami.
Niewielka załoga złożona z nagich czarnych ludzi ostrzelała ich z łuków, gdy tylko
się zbliżyli. Admirał zolońskiej floty rozkazał przypuścić atak i wkrótce zajęto
wszystkie obce okręty.
Domyślił się również, że główne siły Paaluańczyków pomaszerowały w górę
Kyamos, by zdobyć Ir. Uformował więc flotyllę z płaskodennych statków, zarówno
zolońskich, jak i paaluańskich, na które załadował uzbrojonych ludzi i popłynął w
górę Kyamos. U ujścia Vomantikon, która nie nadawała się do nawigacji,
zakotwiczyli i pomaszerowali wzdłuż rzeki.
Zwiadowcy Hruntingów wypatrzyli ich i wodzowie zażądali wyjaśnienia, jaki
jest cel przybycia nowych sił. Gdy koczownicy zorientowali się, że Zolonowie mają
zamiar przełamać oblężenie Ir, zdecydowali, że jeśli chcą uzyskać jakąkolwiek
zapłatę za swój długi marsz, muszą zaatakować Paaluańczyków, zanim Zolonowie
będą w stanie to uczynić. Choć siły Zolonów były niewielkie w porównaniu z
naszymi, ich nieoczekiwany atak mogłyby rozgromić kanibali. A wtedy Iriańczycy
mieliby prawo odmówić Hruntingom nawet jednego pensa zapłaty, uważając, że ci
nie zrobili niczego, by na nią zasłużyć.
Wodzowie Hruntingów nie byli jednak w gorącej wodzie kąpani. Pięciuset
Iriańczyków, przybyłych do obozu, wysłano najpierw na przynętę. Towarzyszyło im
kilka setek jezdzców hruntingskich, których zadaniem była ochrona piechurów przed
okrążeniem. Iriańczycy zaatakowali paaluański obóz i pozwolili, by ich odepchnięto.
Porwana zapałem armia paaluańska - na smokach, skoczkach i pieszo - wyszła z
obozu.
Gdy tylko znalezli się poza wałami, Yurog rzucił zaklęcie chłodu. Z góry
powiał lodowaty wiatr. Nie tylko popsuł szyki nagim ludożercom, lecz także sprawił,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]