[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rolnikami żyjącymi z uprawy ziemi. Część zbiorów oddawali swojemu panu w zamian
za opiekę i otrzymaną od niego w użytkowanie krowę (Tutsi mieli monopol na
krowy. Hutu mógł je tylko dzierżawić od swojego seniora). Wszystko jak w
feudalizmie - ta sama zależność, te same zwyczaje, ten sam wyzysk. Stopniowo, w
połowie XX wieku, między obu kastami narasta dramatyczny konflikt. Przedmiotem
sporu jest ziemia. Ruanda jest mała, górzysta i bardzo gęsto zaludniona. Jak to
często bywa w Afryce, również w Ruandzie dochodzi do walki między tymi, którzy
żyją z hodowli bydła, a tymi, którzy uprawiają ziemię. Ale zwykle przestrzenie
na kontynencie są tak wielkie, że jedna ze stron może usunąć się na wolne tereny
i zarzewie wojny wygasa. W Ruandzie takie rozwiązanie nie jest możliwe - brakuje
miejsca, żeby się usunąć, żeby ustąpić. Tymczasem stada posiadane przez Tutsi
rosną i potrzebują więcej i więcej pastwisk. Te nowe pastwiska można stworzyć
tylko w jeden sposób: odbierając ziemię chłopom, tj. rugując Hutu z ich gruntów.
Ale Hutu i tak już żyją w ciasnocie. Od lat ich liczebność szybko się powiększa.
Na domiar złego ziemie, które uprawiają, są jałowe, bardzo liche. Bowiem góry
Ruandy pokrywa bardzo cienka warstwa gleby, tak cienka, że kiedy co roku
przychodzi pora deszczowa, ulewy zmywają jej duże połacie, a w wielu miejscach,
gdzie Hutu mieli swoje poletka manioku i kukurydzy, połyskuje teraz naga skała.
A więc z jednej strony potężne, napierające tabuny krów - symbol bogactwa i siły
Tutsi - z drugiej ściśnięci, stłamszeni, wypierani Hutu: nie ma miejsca, nie ma
ziemi, ktoś musi odejść albo zginąć. Oto jak wygląda sytuacja w Ruandzie w
latach pięćdziesiątych, kiedy na scenę wkraczają Belgowie. Stają się oni teraz
bardzo aktywni, bo Afryka przeżywa właśnie moment zapalny, podnosi się fala
niepodległościowa, antykolonialna, trzeba więc działać, podejmować decyzje.
Belgia należy do tych metropolii, które ów ruch emancypacyjny najbardziej
zaskoczył. Bruksela nie ma więc pomysłu, a jej urzędnicy nie bardzo wiedzą, co
robić. Jak to zwykle w takich wypadkach, ich odpowiedz jest jedna: opózniać
rozwiązania, odwlekać. Dotychczas Belgowie rządzili Ruandą rękoma Tutsi, na nich
się opierali i nimi wysługiwali. Ale Tutsi to najlepiej wykształcona i ambitna
warstwa Banyaruanda i teraz to oni właśnie żądają niepodległości. I to
natychmiast, na co Belgowie są zupełnie nie przygotowani! Więc Bruksela
gwałtownie zmienia taktykę: porzuca Tutsi i zaczyna popierać bardziej uległych,
pojednawczych Hutu. Zaczyna ich przeciw Tutsi podjudzać. Efekty tej polityki
przychodzą szybko. Ośmieleni, zachęceni Hutu ruszają do walki. W 1959 roku w
Ruandzie wybucha chłopskie powstanie. Właśnie w Ruandzie, jako jedynym kraju
afrykańskim, ruch niepodległościowy przybrał formę społecznej, antyfeudalnej
rewolucji. Z całej Afryki tylko Ruanda przeżyła swój szturm Bastylii,
detronizację króla, żyrondę i terror. Gromady chłopów, rozjątrzony żywioł
uzbrojonych w maczety, motyki i dzidy Hutu ruszył na swoich panów-władców Tutsi.
Zaczęła się wielka rzez, jakiej Afryka dawno nie widziała. Chłopi palili
gospodarstwa swoich lordów, a im samym podrzynali gardła i łupali czaszki.
Ruanda spłynęła krwią, stanęła w ogniu. Zaczął się masowy ubój bydła, chłopi,
często po raz pierwszy w życiu, mogli się do woli najeść mięsa. Kraj w tym
czasie liczył 2,6 miliona mieszkańców, w tym było trzysta tysięcy Tutsi.
Przyjmuje się, że kilkadziesiąt tysięcy Tutsi zostało wówczas zamordowanych, a
drugie tyle uciekło do krajów sąsiednich - Konga, Ugandy, Tanganiki i Burundi.
Monarchia i feudalizm przestały istnieć, a kasta Tutsi utraciła swoją dominującą
pozycję. Władzę przejęło teraz chłopstwo Hutu. Kiedy Ruanda uzyskała
niepodległość w 1962 roku, ludzie z tej właśnie kasty utworzyli pierwszy rząd.
Na jego czele stanął wówczas młody dziennikarz Gregoire Kayibanda. W tym czasie
byłem w Ruandzie po raz pierwszy. Pamiętam Kigali, stolicę kraju, jako małą
mieścinę. Nie mogłem znalezć, bo może nawet i nie było, żadnego hotelu. W końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]