[ Pobierz całość w formacie PDF ]
No co, nie widzi pan chłopaka? Siedzi naprzeciwko mnie i jeszcze się bezczelnie śmieje!
Może niech pan już więcej nie pije. . . Jakiego chłopaka? Przy stoliku siedzi tylko pan! Nie sądzi pan, że
czas iść do domu?
Robi pan ze mnie wariata? On tam siedzi!
Nie mam ani czasu, ani ochoty słuchać pańskich bredni. Albo będzie się pan zachowywał spokojnie, albo
pana stąd wyprowadzą! To ostatnie ostrzeżenie! Kelner odszedł, a Wiktor Nikołajewicz popatrzył na mnie.
Ktoś ty? Biała gorączka?
Nie, co też pan. Jestem pańskim wiernym fanem. . . Urwałem i spojrzałem na chodzącą po stole muchę.
Właściwie taki owad w restauracji nie jest niczym zaskakującym i nie byłoby w niej nic dziwnego przecież
mogła tu sobie łazić w jakichś swoich sprawach. W ogóle nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby. . . gdyby nie
to, że miała głowę Ksefona! Na widok tego mutanta omal nie parsknąłem śmiechem. Co za tuman!
Od razu domyśliłem się, jak to się stało. Gdy dostrajasz wzrok lub słuch do zwierzęcia to widzisz i słyszysz
tak, jak ono, a to, delikatnie mówiąc, nie zawsze jest wygodne. Na przykład pająk patrzy na świat ośmiorgiem
oczu, co dla człowieka jest wariantem dość ekstrawaganckim. Sam odbiór bodzców też sporo się różni obraz
jest pozbawiony kolorów. Nic dziwnego, że Ksefonowi nie spodobało się patrzenie na świat oczami muchy,
wolał podsłuchiwać i podpatrywać w sposób, do jakiego był przyzwyczajony. Tylko że w efekcie wyszła mu
mucha z głową diabła. Tego głupek rzecz jasna nie przewidział, pewnie nie było go na lekcji, na której o tym
mówiono.
Wziąłem ze stołu serwetkę Ksefon, zaabsorbowany podsłuchiwaniem, nawet tego nie zauważył zwi-
nąłem ją ostrożnie, podniosłem i. . . trzask! Krzyk, jaki rozległ się na dworze podziałał na moją duszę niczym
balsam. Skoro mój przyjaciel do tego stopnia zintegrował się z muchą, że aż dał jej swoją głowę, cios musiał
się na nim zdrowo odbić. Właśnie zarobił niezłego guza. . .
Strzepnąłem martwą muchę na podłogę i wyjaśniłem zdumionemu Wiktorowi Nikołajewiczowi:
Nie lubię much.
Kim ty w ogóle jesteś? spytał ponuro.
Ja? Może mnie pan nazywać Sędzią i nie będzie w tym grama przesady. Jestem pańskim sumieniem.
Wiesz co, sumienie? Spadaj do domu.
Zdaje się, że nadal nie rozumie pan, z kim ma do czynienia uśmiechnąłem się uprzejmie. Dobrze,
wyjaśnię to panu, w celu, jak to mówią, uniknięcia nieporozumień. Nazywa się pan Wiktor Nikołajewicz Nie-
naszew, ma pan trzydzieści dwa lata. Czternaście lat temu ożenił się pan z Zoją Nienaszewa, przed dwunastu
laty urodził się wam syn. Niedawno, w tym roku zmarła pańska żona i, ośmielę się zauważyć, zmarła na
skutek pobicia.
Kłamiesz!
Niech pan tak nie krzyczy, bo naprawdę pana wyrzucą. A co, czyżby lekarze nie poinformowali pana
o przyczynie zgonu? Zastarzały uraz śledziony. Ciekawe, skąd się wziął? Jak pan myśli?
Wiktor Nikołajewicz jęknął, opuścił głowę na ręce.
Kim jesteś?. . .
95
Udałem, że nie usłyszałem pytania.
Przy okazji, zdaje się, że wtedy pobił pan żonę przy synu? Jak pan myśli, czy chłopiec zna przyczynę
śmierci swojej matki? Pewnie tak. . . Nie tak dawno oburzał się pan, że Alosza rzucił się z nożem na rodzonego
ojca. . . A z czym pan rzuciłby się na rodzica, gdyby wiedział pan, że zabił mu matkę?
Zamilcz!
Ach, no tak, i jeszcze te kradzieże. . . Również ciekawa sprawa. Skąd dziecko ma całą walizkę dolarów?
Niebezpieczne znalezisko, nie sądzi pan? Przecież te dolary do kogoś należą, ktoś ich szuka. . . A tatuś,
zamiast pomóc synowi, upija się jak świnia za te właśnie pieniądze i rozpowiada na prawo i lewo, gdzie
znalazł dolary, w dodatku podając swój adres!
Ja nie. . .
Ach, pan nie? Chyba muszę odświeżyć panu pamięć. . . Wysunąłem dłoń w jego stronę. Proszę sobie
przypomnieć! Już?
Ja nie. . . O, do diabła! Spojrzał na mnie przerażony. Opowiedziałem im wszystko?
Wszystko nie, ale wystarczająco dużo. Mają namiary.
A może oni nie. . .
Nie? Niech pan patrzy. Wziąłem spodeczek, na którym stała solniczka i pieprz, wylałem na niego wódkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]