[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w naszej okolicy sporo jest grzechotników, te są grozne i musisz na nie uwa\ać.
I właśnie wtedy zatrzymała się tu\ obok cię\arówka.
- Co się tu dzieje? - zapytał Rey, wyładowując skrzynki z przyczepy.
- Wą\ jest w kurniku! - wykrzyknęła Meredith.
- Tak? - zapytał obojętnie.
- Przeniosę go do stodoły - powiedziała Annie.
- Ja się nim zajmę - rzekł Rey. - Boisz się wę\y? - zapytał kpiąco Meredith.
- Pierwszy raz w \yciu widziałam takiego wielkiego!
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - stwierdził aluzyjnie, zatrzymując wzrok na jej
biuście.
Gdyby spojrzenia podpalały, to spłonąłby na pył - Tymczasem, zdrowy i cały,
skierował swe kroki do kurnika.
Wyszedł po paru minutach - z wę\em owiniętym wokół obydwu jego ramion.
- Spójrz, nasz znajomy! - wykrzyknął do Annie. - Widzisz tę szramę po ranie, gdy
dostał się do kombajnu?
- Faktycznie - przyznała Annie. - Cześć, stary. - I pogłaskała go pod obrzydliwym
pyskiem.
- Jak mo\esz go dotykać? - jęknęła Meredith. - Taką paskudę!
- Trzeba jej chyba powiedzieć - zaczęła Annie, spoglądając na Reya pytająco - \e on
zwykł mieszkać w naszym domu.
- Nie bój się - rzekł Rey, widząc bladą jak płótno twarz Meredith. - Zaniosę go na
strych.
- Nie bój się, dziewczyno. Jeśli go nie sprowokujesz, nic ci złego nie zrobi. Jest
naprawdę łagodny - uspokajała ją Annie. - I dokończ zbierać jajka.
Meredith westchnęła głęboko, przesłała Annie rozpaczliwe spojrzenie i wkroczyła do
kurnika. Skóra jej cierpła, gdy zbierała jajka, szczególnie te, po których ślizgał się wą\.
Zawsze ju\ kurnik budził w niej będzie lęk. To śmieszne, mówiła sobie w duchu, patrzyła
przecie\ na rannych od pocisków ludzi, na ofiary wypadków, na ró\ne straszne rzeczy, a
zwykły wą\ budzi w niej takie przera\enie. Wez się w garść, dziewczyno!
Wyszła na światło słoneczne z koszem pełnym jaj. Starała się przybrać na twarz
spokojny, Å‚agodny wyraz.
Rey czekał na nią oparty o błotnik cię\arówki, ze skrzy\owanymi na piersi ramionami,
z kapeluszem nasuniętym na oczy.
Przez dłu\szą chwilę nie miała odwagi spojrzeć na niego. A gdy uniosła wzrok,
stwierdziła, \e on wygląda bardzo atrakcyjnie.
- Przemogłaś się, wskoczyłaś ponownie na grzbiet konia, który cię poniósł - rzekł. -
Jestem z ciebie dumny.
- Ucieczka niczego nie załatwia - powiedziała.
- A od czego ty uciekasz?
Obiema dłońmi przygarnęła koszyk do piersi.
- Nie musisz się tym interesować - odrzekła z godnością.
- MuszÄ™. Pracujesz u mnie.
- Niedługo przestanę. Tydzień, dwa i wracam do domu.
- Czy\by? - Odszedł od samochodu i stanął tu\ przed nią, wysoki, kuszący. Dotknął
delikatnie palcami jej ust. - Te blizny są jeszcze całkiem świe\e. Wzięłaś miesiąc urlopu, o ile
siÄ™ nie mylÄ™?
- Tak, ale nie muszę tu siedzieć przez cały czas.
- Powinnaś. - Pochylił się i zbli\ył usta do jej ust. Wstrzymała oddech. A on
uśmiechnął się bezczelnie. - Wszystko mo\e się zdarzyć. Mogłabyś, na przykład, polubić
\ycie na wsi.
- Nie cierpiÄ™ wÄ™\y.
- To był nietypowy egzemplarz. Na ogół jego bracia śpią od listopada, z tym \e teraz
jest wyjątkowo ciepło jak na tę porę roku. Wiosną nale\y uwa\ać. Ale nie martw się. Obronię
cię przed wę\ami. Przed innymi zagro\eniami równie\.
- A kto obroni mnie przed tobÄ…?
- Czy\by ci taka obrona była potrzebna? Jesteś przecie\ pełnoletnia, i to nie od dziś.
- Prowadziłam dość samotniczy \ywot - rzekła cicho.
- Mo\e więc najwy\szy ju\ czas, \ebyś wyszła z tego swojego kokona.
- Nie mam zapotrzebowania na romans.
- Ani ja. - Uśmiechnął się. - Ale jeślibyś się o to postarała, mógłbym zmienić zdanie.
- Nie zamierzam. - Popatrzyła na niego chłodno. - I nie wyobra\aj sobie, \e po\eram
cię wzrokiem" - dodała znacząco.
Nietrudno było się domyślić, \e podsłuchała ich rozmowę. Zrobiło mu się głupio, tym
bardziej, \e to, co powiedział bratu, było nieprawdą. Nie chciał, by Leo wiedział, jak bardzo
on, Rey, jest zauroczony tÄ… dziewczynÄ….
- Ci, co podsłuchują, dowiadują się zawsze o sobie czegoś przykrego - oświadczył.
- To prawda. A teraz przepraszam cię, muszę ju\ iść. Chwycił ją za ramię i
przyciÄ…gnÄ…Å‚ do siebie.
- Wcale tak nie myślałem - wyszeptał z ustami przy jej wargach. - Ta twoja
niewinność doprowadza mnie do szaleństwa! Nie mogę spać po nocach...
- Przestań!
- Niby dlaczego?
- Jeśli sądzisz... \e ja... \e w ogóle... - Nie stać jej było na \adną sensowną wypowiedz.
Tupnęła nogą, odwróciła się i pobiegła do kuchni, omal nie wyrywając drzwi z zawiasów. A
towarzyszył jej w tej ucieczce drwiący śmiech Reya.
Je\eli Meredith sądziła, \e Rey przeprosi ją za te słowa, to była w błędzie.
Obserwował ją tylko spod oka, gdy wykonywała swoje codzienne gospodarskie czynności.
Nie naprzykrzał się jej, nie narzucał. Po prostu patrzył. Tak ją to jednak peszyło, \e potykała
się co krok. Te jego czarne oczy sprawiały, \e serce waliło jej jak młotem.
- Dlaczego nie chcesz zająć się czymś innym ni\ prowadzenie domu? - zapytał
któregoś wieczoru, gdy Leo, jak zwykle, spózniał się na kolację.
- Bo prowadzenie domu jest znacznie mniej stresujące - odparła, nie patrząc na niego.
- Marnie za to płacą - ciągnął. - A poza tym w niektórych domach mogłabyś mieć
problemy z gospodarzem, który chciałby się z tobą zabawić.
- Ty te\ masz do mnie takie podejście - ni to zapytała, ni to stwierdziła.
Spojrzał na nią wilkiem.
- Nie, ja nie. Lecz inni mogą cię tak traktować. To niezbyt bezpieczne zajęcie. W
ka\dym innym zawodzie prawo chroni pracownika.
- śeby mieć zawód, trzeba skończyć odpowiednią szkołę. A ja jestem za stara na
naukÄ™.
- Na to nigdy nie jest za pózno. Wzruszyła ramionami.
- Ale ja lubię gotować i sprzątać.
- Zwietnie sobie radzisz z udzielaniem pierwszej pomocy. Zachowałaś spokój i godne
podziwu opanowanie.
- To zawsze w \yciu się przydaje - rzekła krótko.
- Lubisz być tajemnicza, prawda? - zapytał z nutą irytacji.
- Bo to bywa całkiem zabawne.
- Jakie\ to ciemne sprawki ukrywasz przede mną, Meredith? - Tym razem głos jego
brzmiał spokojnie.
- Nic, co mogłoby wzbudzić twój niepokój, nawet gdybyś wpadł na trop którejś z tych
ciemnych sprawek. Macie co rano świe\e placki i to się liczy.
- Owszem, mamy. I jesteś w ogóle świetną kucharką. Tylko \e ja nie lubię tajemnic.
Spojrzała na niego przez ramię.
- To ju\ gorzej.
Usiadł przy stole i patrzył na nią w milczeniu.
- Twoje nazwisko jest mi skądś znane - odezwał się po chwili marszcząc brwi. - Tylko
jakoś nie mogę z nikim go sobie skojarzyć.
Niedobrze, pomyślała. Nie chciała wracać do przeszłości, jeszcze nie teraz, kiedy
wspomnienia wciÄ…\ sÄ… \ywe.
- Tak bywa - odparła zdawkowo.
- Mo\e któregoś dnia wreszcie sobie przypomnę - rzekł wzruszając ramionami.
Na szczęście wszedł Leo i przerwał tok jego myśli. Meredith podała kolację i zasiadła
do niej wraz z braćmi.
Nazajutrz rano Rey pojawił się w kuchni ze strzelbą w futerale. Zanim usiadł do stołu,
oparł broń o szafkę.
- Wybierasz się na polowanie? - zapytała Meredith. Popatrzył na nią spod oka.
- Strzelam do rzutków. wiczę cały rok.
- Na mistrzostwach w San Antonio zdobył dwa medale - rzekł z dumą Leo. - Strzelec
klasy A".
- Jakiej u\ywasz strzelby? - zapytała odruchowo. W jego oczach pojawił się cień
zainteresowania.
- Ró\nej. Ale co ty wiesz o strzelbach?
- Brat uczył mnie strzelać, ale dopiero po skończeniu... hm... szkoły średniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]