[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie, pary te sprowadzają szaleństwo?
Nieufność moja była tak wielka, że przez chwilę chciałem iść do biblioteki i poradzić się
księdza Coignarda, mego dobrego mistrza. Ale zaniechałem tego jako rzeczy próżnej, bo
przewidywałem jego odpowiedz. Gdy tylko zacząłbym mówić o pyle słonecznym i
geniuszach powietrza: »Jakubie Rożenku odrzekÅ‚by mi pamiÄ™taj, synu, nie wierzyć
żadnym głupstwom, a polegać na własnym rozumie we wszystkim, prócz spraw naszej
Å›wiÄ™tej wiary. Daj pokój tym balonom, pyÅ‚om i tym podobnym bredniom kabaÅ‚y i alchemii!«
Zdawało mi się, że słyszę tę jego przemowę między dwoma niuchami tabaki, i na tak
chrześcijańskie sentencje nie umiałem nic odrzec. Z drugiej strony myślałem nad tym, w jak
dziwnej sytuacji będę wobec pana d'Astarac, gdy zapyta mnie o salamandrę. Cóż mu
odpowiem? Jak przyznać się do powściągliwości i wahania, nie zdradzając jednocześnie swej
nieufności i strachu? Poza tym, mimo mej woli, ciekaw byłem przygody. Nie jestem
łatwowierny, przeciwnie, mam dziwną skłonność do wątpienia, która, tak jak wszystkim
innym, każe nie dowierzać rzeczom rozsądnym i oczywistym. Gdy mowa o czymś
niezwykÅ‚ym, mówiÄ™ zawsze: »czemu nie?«. W tym przypadku, przed tym balonem to »czemu
nie?« byÅ‚o sÅ‚abÄ… stronÄ… mej inteligencji naturalnej i skÅ‚aniaÅ‚o miÄ™ wÅ‚aÅ›nie do Å‚atwowiernoÅ›ci.
Niczemu nie wierzyć znaczy wierzyć wszystkiemu; niebezpieczeństwem dla umysłów zbyt
wolnych i pozbawionych wiary jest, że łatwiej zbierają się w nich na chybił trafił produkty o
formach i rozmiarach najdziwaczniejszych, które nigdy nie zdołałyby się wcisnąć do
umysłów rozsądnie i przeciętnie wierzących. Gdy z ręką na woskowej pieczęci myślałem o
tym, co kiedyÅ› mówiÅ‚a matka o magicznych karafkach pana d'Astarac, moje »czemu nie?«
szeptało mi, że ostatecznie być to może, iż w pyle słonecznym widome są wieszczki
powietrzne. Ale zaledwie myśl ta, wcisnąwszy się do mego mózgu, poczynała w nim
wygodnie się rozsiadać, uważałem ją natychmiast za śmieszną i pokracznie głupią. Myśli,
skoro nami owładną, stają się prędko zuchwałe; tylko niewiele z nich przemija jak uprzejmi
przechodnie, ta zaś stanowczo wyglądała na mocno szaloną. Gdym tak bił się z myślą:
otworzyć czy nie otworzyć pieczęć, którą ciągle miałem w palcach, nagle pękła w mych
rękach i balon był odkorkowany.
Czekałem, obserwowałem. Nie widziałem nic, nie czułem nic. Byłem tym zawiedziony, gdyż
nadzieja wyjścia ze szranków przyrody prędko i zręcznie wciska się nam do duszy. Nic! Ani
jednego mętnego, niejasnego złudzenia, ani niewyraznej wizji. Spełniało się, com
przewidywał; cóż za zawód! Uczułem pewnego rodzaju złość. Wyciągnięty w fotelu
przysięgałem sobie w obliczu otaczających mnie Egipcjan o długich, czarnych oczach, że na
przyszłość do duszy swej nie dam dostępu kłamstwom kabalistów. Znów oto raz jeszcze
poznałem mądrość mego dobrego mistrza i postanowiłem za jego wzorem rządzie się jedynie
rozumem we wszystkim, co nie tyczy się naszej chrześcijańskiej wiary katolickiej. Czekać na
wizytę pani salamandry? Co za naiwność! Czyż mogą istnieć salamandry? Cóż możemy
wiedzieć o tym?
Powietrze, od południa już ciężkie, stawało się duszne: zmęczony długimi dniami spokoju i
odosobnienia, czułem teraz jakby ciężar na czole i powiekach. Zbliżająca się burza nużyła
mnie, opuściłem ręce, przymknąłem oczy i głowę oparłszy o fotel zapadłem w półsen,
zaludniony Egipcjanami o złotych twarzach i lubieżnymi marami. Nie wiem, jak długo trwał
ten stan niepewny, podczas którego, jak płomyk w ciemnościach, żył we mnie tylko zmysł
miłości. Nagle przebudzony zostałem lekkim odgłosem kroków i szelestem sukien; otwarłem
oczy i krzyknÄ…Å‚em z podziwu.
Przede mną stała cudna istota w czarnej atłasowej sukni, o kruczych włosach okrytych
koronką, o błękitnych oczach, rysach rzezbionych w ciele młodym i świeżym, z krągłymi
licami i ustami ożywionymi niewidzialnym pocałunkiem. Spod krótkiej sukni widać było
nóżki drobne, śmiałe, żywe i wesołe; stała wyprostowana, krągła, trochę przysadzista w
swych rozkosznych wdziękach; poniżej aksamitki, którą miała na szyi, widać było kwadracik
piersi śniadej, lecz olśniewającej. Patrzyła na mnie ciekawie. Mówiłem, że sen mój podniecił
mnie do miłości. Wstałem i rzuciłem się ku niej.
Przepraszam rzekła szukam pana d'Astarac.
Pani odrzekłem nie ma tu pana d'Astarac; jesteśmy sami tylko, ty i ja. Czekałem na
ciebie, jesteś moją salamandrą; otworzyłem flakon kryształowy przybyłaś jesteś moja.
Chwyciłem ją w objęcia i okrywałem pocałunkami każdy skrawek ciała nie zakryty suknią.
Wyrwała się.
Szalony jesteś rzekła.
To bardzo naturalne odpowiedziałem któż by nim nie był na mym miejscu?
Spuściła oczy, zarumieniła się i uśmiechnęła; upadłem jej do nóg.
Skoro pana d'Astarac tu nie ma, muszę się oddalić.
Zostań! zawołałem zasuwając rygiel.
Nie wiesz, czy prędko powróci? zapytała.
Nie, pani, nie wróci tak prędko. Zostawił mnie samego z salamandrami; z nich pragnę
jednej tylko, a tÄ… jesteÅ› ty.
Chwyciłem ją w ramiona, zaniosłem na sofę, na którą wraz z nią upadłem, i całowałem
namiętnie. Nie poznawałem siebie. Krzyczała, nie słyszałem jej; odpychała mnie, drapała;
daremna jej obrona podsycała tylko mą żądzę. Przykrywałem ją sobą, ściskałem,
przewracałem; ciało jej zmiękło i ustąpiło, zamknęła oczy, uległa i wkrótce poczułem w
triumfie, jak ramiona jej bez gniewu już mnie przytulały.
Potem, rozłączeni już niestety z tego rozkosznego uścisku, spojrzeliśmy na siebie zdziwieni.
Starając się przyzwoicie wrócić do przytomności, milczała doprowadzając do porządku
zmięte swe suknie.
Kocham cię rzekłem jak się nazywasz? Nie myślałem nawet, by była salamandrą, i
co prawda
nigdy naprawdę w to nie wierzyłem.
Nazywam się Jahela odpowiedziała.
Co, jesteÅ› siostrzenicÄ… Mozaidesa?
Tak, ale cicho bądz... Gdyby się dowiedział...
Cóż by zrobił?
O! Mnie nic, ale tobie bardzo dużo złego. Nienawidzi chrześcijan.
A ty?
O, ja! Ja nie lubię %7łydów.
Jahelo, kochasz mnie choć trochę?
Zdaje mi się, mój panie, że po tym, co między nami zaszło, pytanie twoje jest obrazą.
To prawda, ale staram się uzyskać przebaczenie za swą prędkość i zapał, które zapomniały
pytać się
o twoje uczucia.
Nie rób się bardziej winnym, niż jesteś; cały twój gwałt i zapał nie przydałyby ci się na
nic, gdybyś mi się nie był podobał. Widząc cię tu uśpionego w fotelu uważałam, że
zasługujesz na me względy, czekałam twego przebudzenia i... wiesz resztę.
Odpowiedziałem pocałunkiem, oddała mi go. Co za pocałunek! Niby świeże poziomki leśne
roztapiał się w mych ustach. %7łądze moje odżyły znowu, znów przycisnąłem ją namiętnie do
serca.
Tym razem rzekła bądz mniej gwałtowny
i nie myśl tylko o sobie; nie trzeba być egoistą w miłości. Młodzi ludzie nie dosyć myślą o
tym, można ich jednak wyrobić.
Utonęliśmy w otchłani rozkoszy. Po czym boska Jahela rzekła do mnie:
Czy nie masz grzebienia? Jestem rozczochrana jak czarownica.
Jahelo odpowiedziałem nie mam grzebienia, czekałem na salamandrę. Ubóstwiam
ciÄ™.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]