[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Posie potrzebuje nas oboje.
Zamiast się ucieszyć, że nie zamierza odebrać jej małej poczuła tępy ból.
Mówiąc o małżeństwie, Josh faktycznie miał na myśli partnerstwo, związek oparty
na wspólnocie interesów
- Uporządkowanie spraw zajmie mi kilka tygodni - powiedziała, po czym si-
ląc się na lekki ton, dodała: - Ale na wszelki wypadek ożeń się ze mną przed po-
wrotem do Sydney. A nuż się zakocham, zanim do ciebie przylecę?
Na jego twarzy odmalowało się zdumienie.
- Zanim przylecisz? Gotowa jesteś przenieść się dla Posie do Australii? - Ujął
ją za brodę tak, by nie mogła odwrócić wzroku.
Dla Posie, ale głównie dla niego...
- To tylko wyspa, trochę większa od Man i trochę dalej położona. - Na myśl o
dalekiej podróży przeszył ją dreszcz. Ale dla Josha i Posie, dwóch osób, które ko-
chała najbardziej na świecie, odbyłaby tę podróż.
- Nie. - Pokręcił głową. - Nie chcę, żebyś rezygnowała z całego swojego do-
tychczasowego życia.
- Tylko żebym wyszła za ciebie za mąż?
- Aha. W nagrodę, lub na pocieszenie, kupię dom Michaela, żebyście mogły z
Posie dalej w nim mieszkać.
Kupiłby dom? Tak po prostu?
- A ty, Josh? Gdzie będziesz?
Gdzie będziesz, kiedy mała będzie w nocy płakać? Kiedy ona, Grace, będzie
za nim tęsknić? Kiedy...
- W biurze. W pracy. Jak każdy normalny ojciec. Postaram się jednak jak naj-
częściej przyjeżdżać do Maybridge, więc nie likwiduj mojego mieszkanka w sute-
renie.
R
L
- A jeśli się nie zgodzę? Jeśli powiem: wypchaj się z takim partnerstwem?
- Posie jest moją córką, Grace. Chcę być obecny w jej życiu.
- Innymi słowy, jeśli nie zgodzę się na małżeństwo, czeka mnie walka w są-
dzie?
- Która wiele kosztuje. - Uniósł pytająco brwi. - Sądzisz, że będzie cię na nią
stać?
- Dobrze wiesz, że Phoebe chciała mnie wyznaczyć na opiekunkę małej.
Prawnik też to wie.
- Wie, że Michael z Phoebe zamierzali to omówić.
Przed wyjściem z kancelarii Michael podpisał swój testament. %7ładnych in-
nych ustaleń na papierze nie ma.
- Ale prawnik nie zna całej prawdy!
- Czyja to wina?
Opuściła wzrok. Wiedziała, że nie wygra. Została matką zastępczą dla swojej
bezpłodnej siostry; po urodzeniu oddała jej dziecko. Gdyby zaczęła o nie walczyć,
sędzia mógłby uznać, że kierują nią względy finansowe. Josh nie stawiał jej żad-
nych wygórowanych żądań. Jedynie proponował coś, o czym całe życie marzyła:
by została jego żoną.
Jest takie powiedzenie: uważaj, czego pragniesz, bo a nuż twoje życzenie się
spełni.
- Pewnie białe małżeństwo jest lepsze niż posada niani. - Czego się spodzie-
wała? %7łe Josh padnie przed nią na kolana? To była propozycja biznesowa. - Przy-
puszczalnie zechcesz podpisać intercyzę?
- Mylisz się. To nie jest kontrakt cztero- lub pięcioletni, Grace. Będziemy ra-
zem wychowywać Posie, dopóki nasza córka nie osiągnie pełnoletności. A potem...
potem chętnie oddam ci połowę mojego majątku.
- Nie chcę twoich pieniędzy - wykrztusiła. - Jedyną liczącą się walutą jest
czas, który możesz poświęcić dziecku, miłość...
R
L
- Dla Posie jestem gotów na wszystko.
Przypieczętowali umowę nie pocałunkiem czy kieliszkiem szampana, lecz
skinieniem głowy. Zapadła krępująca cisza. Cisza, która aż dudniła w uszach.
Pierwsza przerwała ją Grace.
- Może za rok lub dwa - powiedziała, znów siląc się na lekki ton - wybraliby-
śmy się do szpitala i zafundowali Posie braciszka albo siostrzyczkę?
Josh przysunął się bliżej.
- Przykro mi, Grace. Drugie dziecko owszem, ale metodÄ… tradycyjnÄ….
Ktoś nacisnął klamkę. Po chwili rozległo się pukanie. Grace tkwiła nierucho-
mo, wpatrzona w ciemne oczy Josha. Chociaż się nie dotykali, czuła żar bijący z
jego ciała. Odruchowo koniuszkiem języka oblizała wargi...
- Grace? To ja! - zawołała Abby.
Josh otworzył drzwi.
- Och, Grace! Tak mi przykro. - Abby objęła przyjaciółkę, potem popatrzyła
pytajÄ…co na Josha.
Grace dokonała prezentacji:
- Josh Kingsley, brat Michaela. A to Abby, która cuda wyczynia z emalią...
- Nie mówiłaś, że on ma brodę!
- Josh, przepraszam - wtrąciła pośpiesznie Grace. - Muszę omówić z Abby
sprawy firmowe. Może zabierz Posie do domu?
Nie chciał nigdzie odchodzić. Chciał patrzeć na jej wilgotne usta, pocierać je
opuszkiem palca, całować, tak jak całował we śnie...
- Pewnie twoja mama już dotarła.
- Zaczekam na ciebie - powiedział. - Inaczej kaczki będą niepocieszone.
Zostawił kobiety, aby mogły spokojnie porozmawiać, i zaczął krążyć po pra-
cowni. Zafascynowany prostotą wystroju, oglądał szafki i gabloty. Każdy obiekt
był doskonale wyeksponowany; przyciągał uwagę.
R
L
Pogładził naszyjnik z półszlachetnych kamieni, wyobrażając sobie, jak zapina
go na szyi Grace. Obejrzał się przez ramię. Siedziała przy włączonym komputerze,
tłumacząc coś Abby. Nagle, jakby czuła na sobie jego wzrok, podniosła głowę. Po
chwili znów skupiła się na pracy.
Nie mówiłaś, że on ma brodę". Czyżby opowiadała o nim przyjaciółkom?
Hm...
Nagle Posie zapłakała cichutko.
- Co, aniołeczku? - Pochylił się nad wózkiem. W nagrodę otrzymał uśmiech. I
raptem doleciał go zapaszek. - Grace, trzeba małej zmienić pieluchę.
- Wszystko znajdziesz w torbie - odparła, nie odrywając się od komputera. -
Wilgotne chusteczki, czyste pieluszki, torebkÄ™ na brudy.
- Ale...
- Aazienka jest w głębi, za moim gabinetem - dodała, po czym popatrzyła na
niego z wyzwaniem w oczach. Chce być ojcem? Proszę bardzo. - Możesz użyć mo-
jego biurka jako przewijaka.
Miał dwa wyjścia: prosić ją o zmiłowanie lub zakasać rękawy. Niewiele się
zastanawiając, ruszył z wózkiem do gabinetu. Zamknął za sobą drzwi: widowni nie
potrzebował.
- To mój pierwszy raz, dziecino - powiedział do córki. - Błagam o wyrozu-
miałość.
- On przewijał kiedyś dziecko? - spytała cicho Abby.
- WÄ…tpiÄ™.
Czując się tak jak po podpisaniu pierwszego kontraktu, umęczony i uradowa-
ny Josh wziął Posie na ręce i kontynuował zwiedzanie pracowni. Nagle dojrzał sto-
jÄ…cy na podstawce diadem.
- Idziemy? - spytała Grace, która skończyła omawiać sprawy służbowe z Ab-
by.
- Jakie to Å‚adne. Co to za kamienie?
R
L
- Głównie perły. Gdzieniegdzie nefryt i różowy kwarc. Starałam się, żeby
diadem pasował do wyszywanej kryształkami Swarovskiego sukni panny młodej.
- Daleko zaszłaś od czasu swoich koralików.
- Bardzo daleko - przyznała, kładąc Posie do wózka. Skierowali się do parku.
- Abby sobie poradzi?
- Na pewno. To piekielnie zdolna dziewczyna. Pod koniec roku, kiedy ludzie
szukają prezentów pod choinkę, zamierzałam jej zorganizować indywidualną wy-
stawÄ™.
- Zamierzałaś? Już nie zamierzasz?
- Na razie nie mogę nikomu niczego obiecywać. Muszę myśleć o Posie. Nie
wiem, co będzie dalej z firmą.
- A co ma być? Ufasz Abby, prawda? Powiedz, czy ona serio myśli o projek-
towaniu biżuterii, czy traktuje to jako hobby?
- Przyszła do mnie, kiedy rozpadło się jej małżeństwo. Zajęcia były dla niej
rodzajem terapii. Abby ma pieniądze, nie musi zarabiać na życie. Po prostu lubi
projektowanie.
- Byłaby idealną wspólniczką.
- Wspólniczką?
- Dzieliłybyście się zyskiem, miały większy asortyment. - Przechodzili przez
ulicę, kiedy dobiegł go zapach smażonej cebuli. Nagle poczuł się straszliwie głod-
ny.
- Ale...
- Z keczupem czy musztardÄ…?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]