[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prosiła" i każdy mężczyzna miał prawo ją wykorzystać.
Nawiązałam bliskie przyjaznie z wieśniaczkami i Bamburkami. Nie były głupsze niż ja
kilka lat wcześniej, a niektóre okazały taką mądrość, o jakiej nie mogłam nawet
marzyć. Nie istniała możliwość zaprzyjaznienia się z którymkolwiek z mężczyzn,
ponieważ uważali się za naszych właścicieli. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób życie
w tej wiosce mogłoby kiedykolwiek ulec zmianie. Moje przygnębienie nasilało się
szczególnie w nocy, kiedy leżałam w chacie pośród śpiących kobiet i dzieci i
myślałam: czy za coś takiego zginęła Walsu?
W drugim roku pobytu postanowiłam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby nie
poddać się zagrażającej mi rozpaczy. Jedna z Bamburek, łagodna i niezbyt
rozgarnięta, batożona i bita przez mężczyzn i kobiety za to, że mówiła w ojczystym
języku, utopiła się na jednym z wielkich pól ryżowych. Położyła się w ciepłej wodzie,
sięgającej jej najwyżej do kostek, po czym utonęła. Bałam się tego przygnębienia, tej
rozpaczy. Postanowiłam, że zrobię użytek ze swoich umiejętności i nauczę wiejskie
kobiety i dzieci czytać.
Na kawałkach ryżowego materiału wypisałam podstawowe ćwiczenia gramatyczne, z
których zrobiłam grę dla dzieci. Niektóre starsze dziewczęta i kobiety zaciekawiły się
tym, co robiłam. Wiedziały, że ludzie w miastach i miasteczkach umieją czytać.
Uważały tę zdolność za coś tajemniczego, za czary, które dawały ludziom z miasta
wielką władzę. Nie zaprzeczałam.
Dla kobiet wypisałam wszystkie wersety i fragmenty Arkamye", które zdołałam
sobie przypomnieć, żeby je miały i nie musiały czekać, aż jeden z ludzi nazywających
siebie kapłanami" wyrecytuje dla nich święte słowo. Kobiety były dumne, że uczą
się tych wersetów. Pózniej kazałam swojej przyjaciółce Seugi opowiedzieć o
spotkaniu z dzikim kotem myśliwskim, na którego natknęła się w dzieciństwie na
mokradłach. Spisałam tę opowieść, zatytułowałam ją Lew z mokradeł, autorstwa Aro
Seugi", po czym odczytałam autorce i grupie kobiet i dziewcząt. Zachwycały się i
śmiały. Seugi płakała, dotykając pisma, w którym został zaklęty jej głos.
Wódz wioski, jego nadzorcy, przodownicy i synowie honorowi, cała hierarchia i rząd
wioski byli podejrzliwi i niezadowoleni z mojego nauczania, ale nie chcieli mi go
zabronić. Rząd regionu Yotebber poinformował, że organizuje szkoły, do których
wiejskie dzieci będą mogły uczęszczać przez pół roku. Wieśniacy wiedzieli, że ich
synowie odniosą korzyść, jeśli w szkole nauczą się pisać i czytać.
Wreszcie odwiedził mnie Wybrany Syn, potężnie zbudowany, blady mężczyzna,
który stracił oko na wojnie. Miał na sobie strój urzędowy, długi, obcisły płaszcz w
rodzaju tych, które wereliańscy właściciele nosili trzysta lat temu. Powiedział mi, że
nie powinnam uczyć dziewcząt, tylko chłopców.
Odparłam, że albo będę uczyć wszystkie dzieci, które mają na to ochotę, albo
żadnych.
Dziewczęta nie chcą się uczyć czytać stwierdził.
Owszem, chcą. Do mojej klasy zgłosiło się czternaście dziewcząt i ośmiu
chłopców. Czyżbyś twierdził, że dziewczęta nie potrzebują uczyć się religii, Wybrany
Synu?
To sprawiło, że zamilkł na chwilę.
Dziewczęta powinny poznawać życie Litościwej Pani powiedział.
Napiszę dla nich biografię Tual obiecałam natychmiast, a Wybrany Syn odszedł,
ocalając godność.
Zwycięstwo to nie sprawiło mi wielkiej przyjemności, ale przynajmniej mogłam dalej
uczyć.
Tualtak stale namawiała mnie do ucieczki do miasta, położonego w dole rzeki.
Bardzo wychudła, ponieważ nie mogła trawić ciężkiego jedzenia. Nienawidziła pracy i
ludzi.
Dla ciebie takie życie nie jest niczym kłopotliwym, byłaś przecież szczeniakiem z
plantacji, brudaską, ale ja nigdy. Moja matka była najmitką, mieszkałyśmy w pięknych
pokojach na ulicy Haba, byłam najzdolniejszą uczennicą, jaką kiedykolwiek mieli w
laboratorium. I tak dalej, i tak dalej, bez końca. Tualtak stale żyła w świecie, który
utraciła.
Czasami słuchałam jej gadania o ucieczce. Próbowałam sobie przypomnieć mapy
Yeowe z książek, które musiałam zostawić w mieście. Przypominałam sobie wielką
rzekę Yot, która płynęła z głębi lądu przez trzy tysiące kilometrów i wpadała do
Morza Południowego. Ale w którym miejscu rzeki się znajdowaliśmy, jak daleko od
miasta Yotebber, leżącego w jej delcie? Między Hagayot a miastem mogło leżeć sto
takich wiosek.
Czy zostałaś zgwałcona? spytałam Tualtak, która poczuła się urażona.
Jestem najmitką, a nie nałożnicą warknęła.
Byłam nałożnicą przez dwa lata powiedziałam. Gdyby jeszcze raz ktoś mnie
zgwałcił, zabiłabym albo tego mężczyznę, albo siebie. Myślę, że dwie Werelianki
spacerujące tutaj samotnie zostałyby zgwałcone. Nie mogę z tobą uciec, Tualtak.
Gdzieś musi być inaczej niż tutaj! krzyknęła z taką rozpaczą, że mnie samej
zebrało się na płacz.
Może kiedy otworzą szkoły& przyjadą ludzie z miasta& Tylko taką nadzieję
mogłam tchnąć w Tualtak i w samą siebie. Jeżeli plony będą dobre tego roku, może
dostaniemy pieniądze i uda nam się wsiąść do pociągu&
Rzeczywiście tylko na to mogłyśmy liczyć. Problem polegał na wyciągnięciu
pieniędzy od wodza i ludzi. Zyski spółdzielni przechowywali w kamiennej chacie,
zwanej bankiem Hagayot, i tylko oni widywali pieniądze. Każdy człowiek posiadał
konto, ludzie wodza skrupulatnie prowadzili rachunki, a stary dyrektor banku
gryzmolił stan twojego konta na piasku, kiedy go o to poprosiłaś. Ale kobiety i dzieci
nie miały prawa pobierania pieniędzy z konta. Dostawałyśmy tylko swego rodzaju
świadectwo tymczasowe w postaci kawałków gliny z podpisem dyrektora banku, za
które mogłyśmy kupować towary wytwarzane przez ludzi z wioski: odzież, sandały,
narzędzia, naszyjniki z paciorków, piwo ryżowe. Mówiono nam, że nasze prawdziwe
pieniądze są bezpieczne w banku. Przypomniał mi się stary, kulawy niewolnik w
Shomeke, który podrygiwał i śpiewał: O, Panie, pieniądze w banku! Pieniądze w
banku!
Przed naszym przybyciem do wioski kobiety oburzały się na taki system, a teraz
oburzonych było o dziewięć kobiet więcej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]