[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kitty? - szepnÄ…Å‚. - Chodz tu, Kitty, Kitty, Kitty. Wiem, gdzie jesteÅ›, cherie. Wyjdz,
Kitty, wyjdz do swojego ukochanego męża.
Pilot dwusilnikowego śmigłowca popatrzył niechętnym wzrokiem na złowrogie niebo,
a potem na zegarek.
Mamma mia, tę noc na pewno długo będzie pamiętał. Od miesięcy planował, w jaki
sposób ją spędzi ze swoją wenecką dziewczyną. Jej mąż wreszcie wyje chał na całe dwa dni,
a ona czekała na niego wyperfumowana i gotowa. Niech to diabli wezmą. Niech diabli wezmą
tę burzę i błyskawice. Kiedy to się wreszcie skończy? Poszedł do kontroli ruchu
powietrznego.
- Jakie są szansę, że burza w Wenecji prędko się skończy? - spytał dyżurną w stacji
meteorologicznej.
- Nie skończy się przed czwartą rano. W każdym razie tak nam powiedziano. Ale już
nieco zelżała. Prawdę mówiąc, zaczęło się przejaśniać. Jeśli zgodzi się pan wziąć dodatkową
zmianę, to wieża kontrolna się zgadza na start za czterdzieści minut.
- Grazie, grozie, cara. - Pilot podskoczył z radości i pocałował dziewczynę w oba
policzki. Wszystko będzie dobrze, zobaczy się z dziewczyną. Do jej mieszkania dotrze
wprawdzie dopiero o piątej rano, ale co to szkodzi? Mają dla siebie cały jutrzejszy długi
dzień.
Tuż przed czwartą rano, bladym świtem, samolot linii lotniczych Iberia odleciał
wreszcie do Wenecji, Steven zajął miejsce przy przejściu. Poza nim w samolocie było ośmiu
pasażerów, którzy zerkali nerwowo na odległe błyskawice. Steven nie przejmował się
piorunami; chodziło mu tylko o to, żeby dotrzeć do Kitty przed Jean-Claude em.
Katherine doszła do końca schodów. Panowała tu ciemność, choć oko wykol.
Usłyszawszy szelest na kamiennej posadzce, mało nie wrzasnęła. Poruszała się, trzymając
ręką ściany. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, wyraznie nie miało rogów ani okien.
Wprawdzie słyszała grzmoty, ale nie widziała piorunów. Poszperała w torebce
przytwierdzonej do paska w poszukiwaniu zapalniczki. W jej nikłym świetle zobaczyła, że
znajduje się w dzwonnicy, którą prawie w całości wypełniał potężny dzwon, zardzewiały i
pokryty pajęczynami. Nie używano go od lat. Pod ścianą stało coś, co wyglądało jak figura
przykryta podartym workiem. Postanowiła, że przeczeka tu niebezpieczeństwo. Zresztą nie
miała, dokąd pójść. Zgasiwszy zapalniczkę, zaczęła się posuwać wzdłuż ściany. Nagle coś ją
zatrzymało. Uniósłszy rękę, stwierdziła, że zahaczyła peruką o żelazny szpikulec wystający
ze ściany. Szarpnęła głową i poczuła ból wyrywanych włosów. Było jej wszystko jedno, czy
zostanie łysa. Musiała pozbyć się tej peruki. Krzyknąwszy boleśnie, uwolniła głowę.
Niczym drapieżnik śledzący ofiarę Jean-Claude szedł śladem zapachu Kitty. Poznawał
ostry zapach jej nowych perfum o nazwie Brzoskwinia. Kościół wydawał się nim
wypełniony, z czego Jean-Claude wnioskował, że Kitty nie odeszła daleko. Zdjął buty i w
skarpetkach zaczął się bezgłośnie wspinać po schodach, którymi ona przed chwilą wchodziła.
Zatrzymał się. Burza jak gdyby zelżała. W ciszy, która teraz panowała, słyszał przyśpieszony
oddech Katherine. Gdzieś zawarczał pies i zapiał kogut, a potem zegar kościelny wybił piątą.
Niedługo się rozwidni. Trzeba jak najprędzej ją odnalezć. Jean-Claude doszedł do dzwonnicy.
- Kitty? Wiem, że tu jesteś. - Słyszał jej oddech. - Wiem, że tu jesteś, cherie, więc
proszę cię, wyjdz. Potrzebuję cię, Kitty, nie mogę żyć bez ciebie, cherie, musimy
porozmawiać - przemawiał kusząco, posuwając się przy ścianie.
I wreszcie ją znalazł. Uśmiechnął się do siebie. Sprytna, przykryła się workiem.
Przesunął dłońmi do góry i trafił na loki jej grubej peruki.
Przez otwór w dachu poranne światło zaczęło rozjaśniać mrok dzwonnicy.
- Odnalazłem cię, moja mała Kitty - szepnął Jean-Claude i energicznym ruchem ręki
ściągnął worek.
Stał twarzą w twarz z figurą nagiego mężczyzny z odchyloną w tył głową w
bezgłośnym rechocie. Miał wyciągnięty język, a na głowie białą perukę Kitty.
- Niech ciÄ™ diabli wezmÄ…, dziwko! - mruknÄ…Å‚ Jean -Claude.
Usłyszał szelest i teraz już zobaczył Katherine, która skradała się do wyjścia. Podszedł
do niej bez pośpiechu, uśmiechając się czarująco.
- Kitty, cherie, nie próbuj uciekać ode mnie. Jestem twoim mężem i uwielbiam cię, o
czym dobrze wiesz. Zapomnijmy o nieporozumieniach. Przecież widzisz, jak cię kocham.
- Nie zbliżaj się do mnie - rzekła Katherine, posuwając się w kierunku schodów.
Jean-Claude zrobił następny krok.
- Nie jesteś moim mężem, nienawidzę cię...
- Wymaż z pamięci ostatni miesiąc, cherie, błagam cię, zacznijmy od nowa.
W mrocznym świetle jego uśmiech wydawał się zdenerwowanej Katherine
uśmiechem szaleńca. Twarz miał zabrudzoną czarną farbą z maski, włosy przylegały do
głowy. Przypominał groteskowo uśmiechniętą czaszkę.
- Nie podchodz bliżej, Jean-Claude - szepnęła Katherine. - Nasze małżeństwo się
skończyło.
- Ależ, cherie, ja cię kocham. Jesteś dla mnie całym życiem. Proszę cię, Kitty,
porozmawiajmy! - Zrobił krok do przodu, żeby ją dotknąć, ale Katherine uchyliła się.
Czy to możliwe, że kochała kiedyś tego mężczyznę do utraty rozumu? Tego maniaka,
socjopatę? Przypomniała sobie słowa Stevena: Na tym świecie są dwa rodzaje ludzi, ale
Jean-Claude nie należy do żadnego z nich. On jest klasą samą dla siebie. Jest socjopatycznym
psychopatÄ…, a z takimi nigdy nie wiadomo, kiedy objawiÄ… swojÄ… najgorszÄ… stronÄ™ .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]