[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Polly zarumieniła się.
- Wielki Boże - westchnęła.
Joe spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami, potem na butelkę
trzymaną przez kelnera i znów na Polly.
- Proszę pana? - przypomniał o sobie kelner.
- Co takiego? A tak! Nie będę próbował. Niech pan nalewa.
- Dziękuję.
Kelner napełnił gościom kieliszki, postawił butelkę na stole i nie
mogąc się już powstrzymać, parsknął śmiechem.
- Miłego wieczoru - rzekł.
Joe tylko kiwnął mu głową. Kiedy kelner odszedł, dotknął ramienia
Polly.
- Hej, jesteÅ› tu?
- Nie. - Polly ani drgnęła. - Nie ma mnie. Jestem w domu, sama,
zwinięta na kanapie z książką. I wcale nie zrobiłam z siebie idiotki w
najbardziej picerskiej restauracji. Zostaw mnie! Joe uśmiechnął się.
Polly, Polly! Taka urocza, szczera, prawdziwa i naturalna. Rzeczy-
wiście jest pierwszy raz w takim miejscu. I nie wie, jak powinna się
zachować.
S
R
Domyślił się nawet, co chciała mu powiedzieć - że dla niej zapro-
szenie nawet do takiej restauracji nie wiąże się z pózniejszym pójściem
do łóżka.
Nawet mu to do głowy nie przyszło! Nie śmiałby jej czegoś takiego
zaproponować.
Jest taka delikatna, taka krucha. Tak łatwo ją zranić.
Wiedział, że musi ją o tym przekonać, gdyż od tego zależy dalsza
ich znajomość. Bo tego jednego był pewien - że ten wspólny wieczór
nie może być ostatnim.
- Polly, spójrz na mnie.
- Nie.
- ProszÄ™.
Polly westchnęła, podniosła głowę i opuściła ręce na kolana. Była
wyraznie załamana.
- Zapomnij o tym, co się stało - rzekł Joe najłagodniej, jak umiał. -
Wiem, co chciałaś mi powiedzieć. Zjemy sobie kolację, porozmawia-
my, a potem odprowadzę cię do domu i grzecznie pożegnam. Zgadzasz
siÄ™?
- Tak. - Polly znów ciężko westchnęła. - Przepraszam, że się tak
głupio zachowałam przy kelnerze. Pewnie myślisz, że straszny ze mnie
dzieciak i nie umiem się znalezć...
- Myślę, że jesteś cudowną, szczerą i uroczą kobietą - przerwał jej
Joe i podniósł do góry kieliszek. - Wypijemy za resztę naszego wie-
czoru?
Po chwili wahania Polly też podniosła kieliszek.
S
R
- Dobrze - uśmiechnęła się. - Dziękuję ci, Joe. Bardzo ci dziękuję.
Spoglądając na siebie znad cieniutkich kieliszków, oboje wypili łyk
wina. Była to chwila szczególna: chwila zrozumienia, porozumienia i
zaufania. A także pożądania...
Przerwał ją kolejny kelner. Podjechał wózkiem, na którym stały ta-
lerze, przykryte srebrnymi kopułami. Stawiając je przed Polly i Joem,
z dumą recytował nazwy potraw.
Kiedy znów zostali sami, Joe parsknął śmiechem.
- Ciebie też rozbawił ten rytuał? - spytał. - Ten kelner traktował nas,
jakbyśmy byli przybyszami z obcej planety i nie mieli pojęcia, że ta
gorÄ…ca kulka to kartofel.
Polly skinęła głową.
Ona tak właśnie się czuła: jakby nagle znalazła się na innej planecie.
Ale dzięki Joemu, dzięki jego serdeczności i pogodnemu uśmiecho-
wi, bardzo jej się tu podobało.
- Mm, pycha - oznajmiła, wkładając do ust kawałek kartofla. - Za-
uważyłam, że w szkole niektórzy uczniowie nazywali cię trenerem.
Jaki sport uprawiasz?
- Koszykówkę. Zaczął się już sezon i pierwsze cztery mecze wygra-
liśmy.
- Naprawdę? To fantastyczne. Musisz być znakomitym trenerem.
Joe wzruszył ramionami.
- Jakoś sobie radzę, Ale prawda jest taka, że w moich wychowan-
kach drzemie ogromny talent. Masz pojęcie, Polly, jak można go wy-
korzystać?
S
R
- Tak, chyba tak...
- Jeśli sprawię, że w końcu w siebie uwierzą - kontynuował z prze-
jęciem Joe - i jeśli im w tym pomogę, to może będą umieli powstrzy-
mać się od brania narkotyków i kradzieży. Dla niektórych sportowe
stypendium może być szansą ucieczki z tego getta. Pracuję już z nimi
dziesięć lat i wiem, że to możliwe. Ja... - nagle przerwał i spojrzał na
Polly niepewnie. - Przepraszam, zachowuję się jak chwalipięta.
- Nie, nie przepraszaj. Wiem, że jesteś oddany swojej pracy, że ci na
tych dzieciakach zależy. Uważam, że jesteś wspaniały i że twoi
uczniowie mają szczęście, bo zajmuje się nimi człowiek wyjątkowy.
Myślę tylko, że... Eee, nieważne.
- Co myślisz? Powiedz?
- Nie powinnam się wtrącać. Wiem, że to nie moja sprawa, ale...
pomyślałam, że dajesz swoim uczniom całego siebie. Przecież nawet
zamieszkałeś tam, gdzie oni żyją, żeby ich lepiej rozumieć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]