[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Puls nagle przyśpieszył. Szybko odwróciła się w obawie, że zmieni zdanie i w
ogóle nie pójdzie do biura.
- Przynieś mi mój laptop. Zostawiłem go na twoim biurku.
- Oczywiście.
- I wracaj szybko.
- %7ładen problem. - Przesłała mu pocałunek od drzwi.
Dwie godziny pózniej Beth zamknęła komputer i rozprostowała ramiona
nad głową. Potem wyłączyła laptop Pierre'a z kontaktu i uśmiechnęła się,
- 111 -
S
R
pakując go do torby. Jak dobrze pójdzie, nie będzie go potrzebować przez kilka
dni. Jak to miło widzieć go wypoczętego. A jeszcze milej - wypoczywać wraz z
nim.
Kiedy sięgała po walizkę z laptopem, rzuciła okiem na plik papierów w
koszu na śmieci. Uśmiechnęła się, widząc odręczne pismo Pierre'a. Nawet po
tylu latach wszędzie by je rozpoznała. Kiedyś pisywał do niej krótkie, śmieszne
liściki, zanim zebrał się na odwagę, by powiedzieć, co czuje. Bez zastanowienia
przeczytała kilka linijek z pierwszej strony.
To były notatki Pierre'a do raportu. Oderwała oczy. Wystarczył jeden
akapit, by wiedziała, że dotrzymał słowa.
A więc członkowie zarządu dadzą jej szansę. Cóż im pozostało? Zapytali
eksperta o opinię i ją dostali, czyż nie?
Przyjemne ciepło rozeszło się po jej żyłach. Minęły niecałe dwie godziny,
a już za nim tęskniła. Nie mogła czekać. Zapięła torbę z laptopem i pośpieszyła
do wyjścia. W drodze do domu zastanawiała się, co Pierre wymyśli na popołu-
dnie. Nie miała żadnych wymagań. Chciała o prostu z nim być i robić to, co
jemu sprawiało przyjemność. Mogli gdzieś wyjść albo jeszcze lepiej - zostać.
Po chwili maszerowała do kuchni wiedziona aromatem świeżo zaparzonej
kawy. Gdy mijała drzwi do pokoju Pierre'a, odwróciła głowę i go zobaczyła.
Pakował się.
Wpadła w panikę. Zmusiła się, by zachować spokój, chociaż świat
zawirował jej w głowie. Oparła się o framugę.
- Co robisz?
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Babette... - Wrzucił stos rzeczy do otwartej walizki, potem obrócił się w
jej stronę, wyciągając rękę.
Nie poruszyła się.
- Co robisz? - powtórzyła łamiącym się głosem. Opuścił ręce.
- Muszę wyjechać.
- 112 -
S
R
- Już?
- Rozmawiałem ze swoim adwokatem. Usiłował się ze mną skontaktować.
Ponieważ nie zastał mojego asystenta, wiadomość gdzieś się zawieruszyła. -
Skrzywił twarz. - Muszę pilnie wracać do Francji. Za kilka dni mam rozprawę w
sprawie opieki nad Philippe'em.
- Rozumiem... - Gwałtownie wciągnęła powietrze, jakby chciała wypełnić
narastajÄ…cÄ… w niej pustkÄ™.
- Na tę szansę czekałem od dawna. Nie mogę... - Wrócił do pakowania. -
Nie mogę jej przegapić.
- Oczywiście, że nie możesz. - Jej głos brzmiał spokojniej. Spokojniej niż
się czuła. - Zarezerwowałeś lot?
- Tak. - ZatrzasnÄ…Å‚ zamek walizki.
- Nie chcę patrzeć, jak wyjeżdżasz...
- Babette... - Odwrócił się do niej, ale ona znów się cofnęła.
- Nie, Pierre.
- Wiedziałaś... - Przesunął ręką po włosach. - Obydwoje wiedzieliśmy, że
ta chwila nadejdzie.
- Tak. - Zagryzła wargę, starając się opanować. - Ale nie tak prędko.
Myślałam, że będziemy mieć trochę czasu dla siebie, zanim to się stanie.
Myślałam, że zdążę się przygotować...
- Nie wiem, co powiedzieć... - Bezradnie wzruszył ramionami.
- Nic nie mów. Wracam do biura. Poradzisz sobie?
- Wezmę taksówkę.
- W porządku. - Skierowała się do wyjścia. Poszedł za nią.
- ZadzwoniÄ™...
- Nie. - Zatrzymała się z ręką na klamce. - Proszę, nie utrudniaj sprawy.
- Będziemy w kontakcie. W czasie wakacji...
- 113 -
S
R
- Nie, Pierre! Nie chcę spędzić reszty życia, czekając na telefon od ciebie i
spotkanie raz do roku. Jak możesz mnie o to prosić? - Przekroczyła próg. -
Lepiej całkowicie zerwać.
Biegła na oślep, starając się w ogóle nie myśleć. Gdy dotarła do biura,
zamknęła drzwi, podeszła do okna, oparła ramiona na parapecie i ze szlochem
opadła na podłogę, przeklinając swój los. Jednak po chwili czarnej rozpaczy
przyszło opamiętanie. Przynajmniej zostaną jej wspomnienia. Tę jedną noc
będzie pieściła w pamięci jak największy skarb. Dowiedziała się przecież, jak
Pierre bardzo ją kochał. Znów przebiegł ją dreszcz bólu. Czuła się taka słaba. I
nie zazna już ukojenia w ramionach mężczyzny, którego kochała.
Kilka ostatnich dni żyła w świecie iluzji, ale przecież nie była już naiwną
dziewiętnastolatką. Była dojrzałą kobietą i dokonała wyboru. On też go dokonał.
Obydwoje przedłożyli inne priorytety ponad swoje potrzeby.
ROZDZIAA PITNASTY
Pierre wiedział z doświadczenia, że alkohol mu nie pomoże. Zawołał
ponownie kelnera i zmienił zamówienie na wodę mineralną. Nie było sensu
topić smutków, które i tak będą trwały wieki. Nic nie wymaże Babette z jego
pamięci. Nie będzie robić z siebie idioty i nie upije się.
Przeglądał menu, ale nie mógł się skupić na nazwach dań. Odetchnął
głęboko. Musiał żyć normalnie. A normalność to regularne jedzenie i
zachowywanie siÄ™, jak gdyby nigdy nic.
Dokonał wyboru i zamknął kartę dań. Co za cholerny zbieg okoliczności,
że musiał wylatywać z tego kraju właśnie w dniu, kiedy padł system
komputerowy na lotnisku i zawieszono wszystkie loty aż do rana.
Aż do rana miał czas na myślenie.
- 114 -
S
R
Gdy kelner pojawił się przy stoliku, by przyjąć zamówienie, musiał znów
otworzyć menu. Zapomniał już, na co się zdecydował. Gdy wskazywał pierwszą
z brzegu pozycję, usłyszał dzwięczny śmiech przy drugim stoliku. Spojrzał
gwałtownie w tamtą stronę.
Nie był to jej śmiech. Wiedział o tym, zanim jeszcze zobaczył nieznajomą
kobietę. Pochwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się. Nie odpowiedział.
Co takiego zrobił, że zasłużył na taki los? Czy był aż tak złym
człowiekiem, że los chciał go ukarać? Dlaczego po raz kolejny musiał stanąć
przed dramatycznym wyborem? Co było złego w tym, że chciał mieć przy sobie
kobietę, którą bezgranicznie kochał, i syna, którego uwielbiał? Dlaczego musiał
wybierać między nimi, tak samo jak kiedyś pomiędzy Beth i rodzinną winnicą?
Nie lubił skarżyć się na zły los. Czego nie mógł zmienić - akceptował, a
kiedy mógł - robił wszystko, co zrobić należało.
Kelner przyniósł jedzenie. Nawet nie rozpoznawał, co było na talerzu. To
bez znaczenia. Nie miał apetytu.
W tym przypadku jednak nic nie mógł zrobić. Musiał zaakceptować, co
życie podało mu do stołu.
Czyżby?
Doznał olśnienia. Zerknął na zegarek. Ze względu na różnicę czasu jego
prawnik powinien być teraz w kancelarii. Poderwał się na nogi i pośpieszył do
swego pokoju.
- Beth? - Tasha zerknęła przez szparę w otwartych drzwiach.
- Jestem sama. - Beth skrzywiła się wobec brutalnej prawdziwości tego
stwierdzenia.
Tasha weszła do jej biura, przyciskając do piersi dużą, szarą kopertę.
- Pierre wyjechał?
- Tak.
- Wróci?
Beth potrząsnęła głową.
- 115 -
S
R
- To dlatego tak okropnie wyglÄ…dasz...
Skinęła głową. Siedziała tu wczoraj kilka godzin. Nie pracując, po prostu
gapiąc się w przestrzeń. Wiedziała, że powinna wrócić do domu, ale się nie
poruszyła. Nie mogłaby wejść do domu, w którym były jeszcze ślady obecności
Pierre'a - zapach eleganckiej wody po goleniu, kawy, którą zaparzył, dodatkowy
ręcznik w łazience... Nie była gotowa się z tym zmierzyć. Jeszcze nie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]