[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tej nocy ludzie się przebierają. Chcą się ukryć. Czarownice wkładają stroje, które odzwierciedlają ich
dusze; pokazują, jakie są i jakie chciałyby być.
- Proszę, spróbuj. - Claire podała Thei papierowy kubeczek z czerwonym napojem. Pachniał
cynamonem i gozdzikami. - Hibiskus. Przepis mojego ojca.
Ktoś inny rozdawał pierniczki w kształcie półksię\yców. Thea się poczęstowała. Wszystko tu takie
jasne i ciepłe. Byłaby szczęśliwa, gdyby mogła się tym dzisiaj rozkoszować, świętować jak zawsze. Ale
Eric czeka na zimnej, ciemnej pustyni. Thea odliczała minuty do wyjścia.
- Dobrze, moi drodzy, czas zaczynać.
Lawai'a Ikua - ładna, pulchna dziewczyna z włosami jak czarny nylon - stanęła pośrodku. Czerwona
szata i lei na szyi -Thea rozpoznała w niej Pele, hawajską boginię ognia.
- Uformujmy krąg. Tak, dobrze. Chang Xi, jesteś najmłodsza.
Dziewczynka o wielkich migdałowych oczach nieśmiało wyszła na środek. Thea widziała ją po raz
pierwszy - pewnie kończyła siedem lat po ostatnim letnim Kręgu. Wystąpiła w malachitowej zieleni jako
Kuan Yin, chińska bogini współczucia.
Nieśmiało wzięła wiązankę liści i zamiotła wnętrze kręgu.
- Theo, sól.
Thea była przyjemnie zaskoczona. Wzięła misę z rąk Lawai*a i obeszła krąg, powoli rozsypując sól
morską.
- Alaricu, woda...
Lawai'a urwała, wpatrzona w szczyt schodów. Thea zobaczyła, \e wzrok innych biegnie w tę samą
stronę. Odwróciła się.
Dwie dorosłe osoby, dwie matki, były coraz bli\ej. Theę przeszył dreszcz, gdy twarz pierwszej
znalazła się w kręgu światła.
Ciotka Urszula.
W szarym stroju, ponura jak zwykle.
Zapadła cisza. Zebrani stali nieruchomo jak skały, a\ obie kobiety zeszły ze schodów. Nikt jeszcze
nigdy nie słyszał, by przerwano obrządek zamykania kręgu.
- Szczęśliwego Samhain - zaczęła Lawai'a słabym głosem.
- Szczęśliwego Samhain - odpowiedziała ciotka Urszula grzecznie, ale powa\nie. Jak niezadowolona
nauczycielka. -Przepraszamy za kłopot, ale zajmiemy tylko chwilę.
Thea czuła w głowie ka\de powolne uderzenie serca.
To tylko wyrzuty sumienia, tłumaczyła sobie. Wcale nie musi chodzić o mnie.
Ale chodziło. I wyczuła to, zanim ciotka Urszula przebiegła wzrokiem twarze zebranych i
powiedziała:
- Thea Sophia Harman.
Jakby nie wiedziała, jak wyglądam, pomyślała Thea półprzytomna ze zdenerwowania.
Zdławiła szaleńczy odruch, by minąć ciotkę Urszulę i biegiem ruszyć na górę. Teraz ju\ wiedziała,
czemu królik jest na tyle głupi, \e na widok psa opuszcza bezpieczną kryjówkę i na oślep rzuca się do
ucieczki. Panika.
Wystąpiła z kręgu, z dala od zdumionej Kishi po jej prawej i zaskoczonej Nat po lewej stronie. Ka\dy
gapił się na nią bezlitośnie.
- O co chodzi? - starała się nadać głosowi niewinne brzmienie.
Ciotka Urszula spojrzała jej w oczy, jakby chciała powiedzieć: przecie\ wiesz. I milczała dalej, co
było równie straszne.
- Dani Naete Mella Abforth. Och, nie. Nie Dani...
Dziewczyna wystąpiła z kręgu. Dumnie unosiła głowę, ale w oczach miała strach. Podeszła do Thei. Dani,
tak mi przykro.
- To wszystko - oznajmiła ciotka Urszula. - Mo\ecie kontynuować obrzędy. Szczęśliwego Samhain. -
Spojrzała na Theę i Dani. - A wy, na górę.
Usłuchały w milczeniu. Nie miały innego wyjścia. Poczuły chłodne nocne powietrze.
- Coś się stało? - zapytała Dani. Wodziła wzrokiem od ciotki Urszuli do drugiej kobiety, niskiej, ale
emanującej siłą.
Thea skądś ją znała... Tak, ju\ wiedziała. Nana Buruku. Z Wewnętrznego Kręgu. A więc to nie rodzinna
sprawa Harmanów. Wezwał nas sam Wewnętrzny Krąg.
- Musimy porozmawiać o pewnych sprawach. Załatwmy to jak najszybciej. - Nana Buruku poło\yła
na ramieniu Thei dłoń w kolorze cynamonu. Przy krawę\niku czekał wiekowy lincoln Continental babci.
Nana Buruku osobiście usiadła za kierownicą.
Dani i Thea trzymały się za ręce. Dłoń Dani była lodowata.
Samochód kluczył uliczkami pełnymi dzieci w przebraniach i zatrzymał się przed wielkim domem w
stylu ranczerskim, z wysokim ogrodzeniem. Dom Selene, odgadła Thea, widząc nazwisko: Lucna na
skrzynce pocztowej.
Pewnie tutaj spotyka się krąg dziewic Kręgu Północy.
Ciotka Urszula wysiadła, Thea i Dani zostały w samochodzie z Naną Buruku. Ciotka wróciła wkrótce
z Blaise.
Selene w srebrze i Vivienne w czerni odprowadziły ją a\ do podjazdu. Przera\one, zagubione, w
niczym nie przypominały groznych czarownic.
Za to Blaise - owszem. Była boso, ale chyba nie odczuwała chłodu. Przy akompaniamencie
dzwoneczków gwałtownie otworzyła drzwi, dumna, zła i gniewna. Usiadła obok Thei.
- O co chodzi? - zapytała. - Ominą mnie ciasteczka. Wszystko mnie ominie. Co to za Samhain?
Thea nigdy nie podziwiała jej tak bardzo, jak w tej chwili.
- Zdą\ymy na czas - zapewniła twardo Dani, choć palce nadal miała zimne jak lód.
Obie są dzielne, pomyślała Thea. A ja? Ale choć bardzo tego chciała, nie zdołała wydusić ani słowa ze
ściśniętego gardła.
Podświadomie oczekiwała, \e Nana Buruku skręci z autostrady na pustynię, w stronę ziemi
Thierry'ego. Ale nie, lincoln jechał znajomą trasą i zatrzymał się za sklepikiem babci Harman.
Thea czuła na sobie pytający wzrok Dani. Nie miała jednak pojęcia, co się dzieje, a bała się spojrzeć
jej w oczy.
- Chodzcie. - Ciotka Urszula wprowadziła je tylnymi drzwiami, za koralikową zasłonę, do pracowni.
Krzesła, na co dzień przeznaczone dla uczniów babci, ustawiono w nieforemny krąg. Były zajęte; inni
stali i rozmawiali półgłosem, ale kiedy weszły, wszystkie rozmowy ucichły.
Thea wodziła wzrokiem po twarzach, widząc je jak przez sen. Babcia Harman, zmęczona i ponura.
Kybele, matka Wewnętrznego Kręgu, tak jak babcia jest jego Koroną. Zaniepokojona. Aradia - dziewica,
smutna i powa\na.
Rozpoznawała tak\e pozostałych, których widziała dwa lata temu. Byli tak słynni, \e znała ich
imiona: Rhys, Belfana, Kreon, Stary Bob.
Ciotka Urszula i Nana Buruku dopełniały dziewiątki.
Wyglądali jak zwyczajni ludzie, pracujący i emerytowani, codziennie mijani na ulicy.
Nic bardziej błędnego.
W pracowni zebrała się największa potęga świata magii: wizjonerzy i wieszcze, nauczyciele i
sędziowie. Wewnętrzny Krąg.
I wszyscy patrzyli na Theę.
- Przybyły dziewczęta - powiedziała Matka Kybele do Aradii. - Stoją pośrodku.
- Dobrze, zaczynajmy - odezwała się babcia Harman. - Niech wszyscy usiądą. - Nie prosiła, wydała
polecenie jako najstarszy członek zgromadzenia.
Nie patrzyła na Theę. I to wydawało się najgorsze. Zachowywała się, jakby Thea i Blaise były jej
obce.
Zebrani ustawiali krzesła w bardziej foremny krąg i siadali. Mieli na sobie codzienne ubrania:
garnitury, kitle, spodnie, koszulki. Aradia była w d\insach, Stary Bob - w brudnych ogrodniczkach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]