[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ka kawy nie powinna jej zaszkodzić.
Nim zdążyła zmienić zdanie, Dylan wprowadził ją
do kawiarni i pomógł usiąść przy wolnym stoliku przy
oknie.
- Czy życzyłaby pani sobie coś bezkofeinowego?
- spytał, kłaniając się nisko.
Maggie spojrzała na niego i wstrzymała oddech, do-
strzegając w jego oczach emocję, której nie widziała
nigdy przedtem.
- Zrób mi niespodziankę - zadecydowała, zastana
wiając się, czy jej towarzysz słyszy głośne dudnienie
jej serca.
- Pani życzenie jest dla mnie rozkazem - odparł
Dylan i obrócił się na pięcie.
Lubiła go takim. Gdy żartował, stawał się bardziej
otwarty. W takich momentach czuła, że mogłaby się
w nim zakochać. Na szczęście zbyt dobrze pamiętała,
dawny Dylan nie wierzył w miłość i szczęśliwe za-
MOYRA TARLJNG
kończenia, przynajmniej tak jej powiedział w dniu wy
jazdu do San Diego.
Dobrze pamiętała ten mrozny pazdziernikowy po
ranek, gdy obudziła się i zobaczyła, jak Dylan wygląda
przez okno jej sypialni. Od razu wiedziała, że coś jest
nie tak.
Kochali się z niezwykłą namiętnością, wznoszącą
ich na wyżyny rozkoszy, których istnienia nawet nie
podejrzewali. Było cudownie.
Potem dopiero poznawali swoje ciała, wymieniając
słodkie pocałunki. Ich dłonie były delikatne, lecz nie
cierpliwe.
- Dylan - nieśmiało wymówiła wtedy jego imię,
nie wiedząc, co powiedzieć po pierwszej wspólnie spę
dzonej nocy.
Słysząc jej głos, odwrócił się od okna z dziwnym
wyrazem twarzy.
- Maggie... Jeżeli chodzi o wczorajszą noc. - Ton,
którym mówił, zmroził jej serce. - Nie wiem, co po
wiedzieć...
- Nie musisz nic mówić - wyszeptała Maggie.
Chociaż jej głos brzmiał pewnie, całą duszą i ciałem
pragnęła, by Dylan wziął ją w ramiona i nigdy z nich
nie wypuścił.
- Muszę wracać do bazy - oświadczył Dylan. - To,
co wydarzyło się minionej nocy... to było piękne...
ale... - Podrapał się po głowie. - Przykro mi, Mag
gie... Nie jestem odpowiednim mężczyzną... Nie je
stem dla ciebie dostatecznie dobry - powiedział cicho,
patrząc z niepokojem na Maggie i ciężko wzdychając.
ISKIERKA NADZIEI
- tylko bym cię krzywdził, aż w końcu znienawidzi
Å‚abyÅ› mnie.
Tymi słowami zniszczył wszystkie jej nadzieje
i marzenia. Ze wszystkich sił starała się nie rozpłakać.
- Nie mogłabym cię znienawidzić, Dylan. - Jej
głos przepełniony był emocjami, których nie potrafiła
dłużej ukrywać. - Kocham...
Zareagował bardzo gwałtownie.
- Nie! Nie mów tego! - Chwycił ją za ramiona.
- Zabraniam ci! Nie jestem takim mężczyzną, za ja
kiego mnie uważasz - powiedział wzburzony. - Nie
trać na mnie czasu, nie jestem tego wart. Nie mogę
cię kochać! Nigdy nikogo nie pokocham! - W jego
głosie słychać było rozpacz.
Maggie gorączkowo zastanawiała się przez jakiś
czas, kogo właściwie Dylan usiłuje przekonać do swo
ich racji: jÄ… czy samego siebie.
- Dylan... - szepnęła.
- Nie! Muszę iść... - Spojrzał na nią przeciągle
i wyszedł z pokoju.
- Maggie... Maggie! - Głos Dylana przywołał ją
do rzeczywistości. Zamrugała, by powstrzymać napły
wające do oczu łzy. - Zamyśliłaś się - oskarżył ją żar
tobliwie i postawił na stole tacę z dwoma filiżankami
parującego płynu.
- Przepraszam. - Otarła pojedynczą łzę, która spły
wała jej po policzku i spojrzała na niego.
- Mam nadzieję, że cappuccino będzie smaczne. -
Usiadł obok niej.
MOYRA TARLING
- Na pewno, dziękuję - zapewniła go, choć wciąż
nie mogła otrząsnąć się ze smutku, który ogarnął ją
na myśl o tym, co wydarzyło się przed ośmioma mie
siÄ…cami.
- Słodzisz? - spytał.
Pokręciła przecząco głową i nabrała na łyżeczkę od
robinę białej pianki.
- Mmmm... pyszne - powiedziała.
Dylan upił łyk kawy. Przez chwilę siedzieli w mil
czeniu.
-Maggie... musimy o tym porozmawiać - prze
rwał w końcu niezręczną ciszę.
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia...
- Posłuchaj, Maggie. Jestem ci bardzo wdzięczny,
że powiedziałaś mi prawdę o naszym... związku. Ale
to nie zmienia faktu, że nosisz moje dziecko. Czy to
do niczego mnie nie uprawnia? - spytał.
- Tak... oczywiście - zgodziła się z nim. - Gdy
tylko otrzymasz przepustkę, będziesz mógł odwiedzić
synka albo córeczkę.
- Zrezygnowałem ze służby w marynarce -
oświadczył kategorycznie i dostrzegł w oczach Mag
gie iskierki nadziei.
- Zrezygnowałeś? Dlaczego? - Była szczerze zdzi
wiona.
- Lekarze powiedzieli mi, że nigdy nie powrócę
do dawnej sprawności fizycznej. Nawet gdybym od
zyskał pamięć, przydzielono by mi jakąś nudną pracę
przy biurku.
ISKIERKA NADZIEI
- Ale... chyba nie musiałeś rezygnować...? - Ma
rynarka była niegdyś całym jego życiem.
Dylan wzruszył ramionami.
- Miałem wrażenie, że praca przy biurku zbytnio
przypominałaby leżenie w szpitalu i gapienie się w su
fit, a tego rodzaju przeżyć miałem aż w nadmiarze.
Gdy obudziłem się ze śpiączki, krążyłem bez celu jak
opętany. Ale ten ostatni tydzień, remont schodów, zbu
dowanie czegoś własnymi rękoma, pozwolił mi odzy
skać pewność siebie i na powrót uczynił mężczyzną.
Jeszcze niedawno budziłem się każdego ranka i pra
gnąłem tylko odzyskać pamięć. To stało się moją ob
sesją. Ale teraz wszystko uległo zmianie na lepsze.
Mam niezachwianą wiarę, że któregoś dnia odzyskam
pamięć - powiedział po chwili namysłu, a w jego gło
sie słychać było pewność. - Ale nie wiedzieć czemu
przestało to być dla mnie takie ważne. Odkąd przy
byłem do Grace Harbor, a właściwie do Fairwinds, za
cząłem patrzeć na wszystko inaczej. Moje życie na
brało sensu i mogę za to dziękować...
- To nieprawda! - przerwała mu Maggie, ale Dylan
zignorował jej wypowiedz.
- Owszem, to prawda. I teraz chciałbym ci się za
to odwdzięczyć. Chcę zostać w Grace Harbor i pomóc
ci wychowywać nasze dziecko. Chcę się wami opie
kować. Chcę, żebyśmy tworzyli prawdziwą rodzinę...
Maggie, czy zostaniesz moją żoną?
Maggie wzruszyła się. Dylan mówił z taką szcze
rością i prostotą, że przestała być pewna, czy podjęła
słuszną decyzję. Jej oczy zaszkliły się łzami i z trudem
MOYRA TARLING
walczyła, by się nie rozpłakać. W głowie kołatała jedna
myśl: byłaby idiotką, gdyby powiedziała tak. Dylan
jej nie kochał... sam jej powiedział, że nigdy nikogo
nie pokocha...
Ale ja go kocham! Kocham go! Zawsze go kocha
łam! Te słowa rozbrzmiewały w jej głowie niczym
śpiew aniołów: czysto i radośnie. Spojrzała na jego
twarz i zrozumiała, że nie może odmówić.
- Tak, wyjdę za ciebie - oznajmiła i dostrzegła
w jego oczach dziwną emocję... czyżby była to praw
dziwa radość?
- Dziękuję. Nie pożałujesz tego, obiecuję! - za
pewnił ją. - Chodzmy stąd! - Wziął ją za rękę. - Mu
simy zorganizować ślub i wesele!
Maggie uśmiechnęła się, wstając od stołu, ale pod
czas drogi powrotnej do Fairwinds przysięgła sobie,
że jeżeli Dylan odzyska pamięć i dojdzie do wniosku,
iż nie potrafi żyć w ten sposób, bez słowa sprzeciwu
zwróci mu wolność.
ROZDZIAA JEDENASTY
Maggie przyglądała się swojemu odbiciu w trzyczę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]