[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szmuglera.
- Ty... ty... - wyjąkał. Przez chwilę nie mógł pozbierać myśli, zrozumieć, co to wszystko
znaczy. - Zabiłeś Johna Sunga na pla\y i zabrałeś jego dokumenty i kamienną małpę -
wyszeptał w końcu. - Podszyłeś się pod niego.
Duch uśmiechnął się.
- Wygląda na to, \e obaj lubimy maskaradę. Jesteś jednym z prosiaków z Fuzhou
Dragona . Czekałeś, a\ się znajdziemy na amerykańskiej ziemi, \eby oddać mnie w ręce
tutejszej policji.
Li wreszcie zrozumiał, co zrobił Duch. Ukradł: hondę spod nadmorskiej restauracji.
Loaban i policja zakładali, \e pojechał nią do miasta, ale on schował ciało Sunga do
baga\nika i ukrył ją gdzieś w pobli\u. Potem postrzelił się powierzchownie z własnego
pistoletu, wypłynął z powrotem na morze i czekał tam, a\ uratuje go policja i agenci z urzędu
imigracyjnego, którzy łaskawie podrzucili go do miasta.
Na dziesięciu piekielnych sędziów, zaklął w duchu Li. Hongse nie miała pojęcia, \e
rzekomy doktor Sung jest w rzeczywistości szmuglerem.
- Wykorzystałeś tę policjantkę, by się dowiedzieć, gdzie są Changowie i Wu -
powiedział.
Duch pokiwał głową.
- Potrzebne mi były informacje. Ona chętnie mi ich dostarczyła - odparł i przyjrzał się
bacznie Sonny'emu. - Dlaczego to zrobiłeś, knypku? Dlaczego ścigałeś mnie taki szmat
drogi?
- Zabiłeś trzy osoby w Liu Guoyuan, moim mieście.
- Naprawdę? Nie pamiętam. Mo\e na to zasłu\yli.
- Jesteś aresztowany - rzekł twardo Li. - Kładz się na brzuchu. Ju\!
Duch ukląkł na bruku. Nagle Li uświadomił sobie z grozą, \e le\y między nimi torba na
zakupy i \e Duch ukrył za nią prawą rękę.
- Nie! - krzyknÄ…Å‚.
Torba Sklepu Szczęśliwej Nadziei eksplodowała w jego stronę. Duch strzelił do niego z
drugiego pistoletu, który trzymał w kaburze na kostce, ale kula przeleciała obok biodra Li.
Kiedy chiński policjant podniósł własny pistolet, Duch wytrącił mu go z ręki. Li złapał go za
nadgarstek i próbował odebrać tokariewa. Razem wywrócili się na śliski bruk i drugi pistolet
równie\ upadł na ziemię. Duch rzucił się w jego stronę.
Nie pozwól mu, nie pozwól, ryknął w duchu Li.
Zdołał pochwycić rzemyk na szyi szmuglera, ten sam, na którym zawieszona była
kamienna małpa, i mocno zacisnął na jego szyi. Duch zaczął wymachiwać na oślep rękoma i z
gardła wydobył mu się charkot. Po chwili jął dygotać. Li pociągnął jeszcze mocniej.
I wtedy rzemyk pękł.
Figurka małpy upadła i roztrzaskała się o ziemię. Li poleciał na plecy i uderzył głową o
bruk. O mało nie zemdlał. Piekielni sędziowie... Oczyma wyobrazni ujrzał straszliwy widok:
martwą, le\ącą w ciemności Hongse i martwego Loabana, z twarzą tak samo nieruchomą po
śmierci, jak nieruchome za \ycia było jego ciało. Z trudem dzwignął się na kolana i ruszył na
czworakach w stronÄ™ przeciwnika.
Amelia Sachs wyskoczyła z posępną twarzą z autobusu ekipy dochodzeniowej.
Towarzyszył jej agent urzędu imigracyjnego Alan Coe. Pobiegli alejką w stronę grupki
umundurowanych policjantów.
Sachs stanęła przy nich i spojrzała na ciało. Na zabłoconym bruku le\ał na brzuchu
Sonny Li. Miała ochotę uklęknąć i wziąć go za rękę.
Patrz przed siebie, nie zwracaj uwagi na to, kto jest ofiarą. Pamiętaj o dewizie Rhyme'a:
nie zaprzątaj sobie głowy zmarłymi.
Tym razem będzie to cholernie trudne. Zwłaszcza dla samego Lincolna Rhyme'a.
Amelia zauwa\yła, \e w ciągu ostatnich dwóch dni kryminologa połączyła z tym człowiekiem
niezwykła więz - odkąd go poznała, do nikogo się tak bardzo nie zbli\ył.
Coe podszedł do niej.
- Tak mi przykro. Był dobrym człowiekiem.
- Owszem, był. - Sachs odwróciła się do gliniarzy. - Muszę teraz zabezpieczyć dowody
rzeczowe. Czy mogę was wszystkich prosić o cofnięcie się?
O Bo\e, pomyślała, wstrząśnięta tym, co musiała teraz zrobić. Nało\yła na głowę
słuchawki, podłączyła je do radia i zadzwoniła.
Kliknięcie.
- Tak? - odezwał się Rhyme.
- Jestem na miejscu - rzekła.
- I? - po krótkiej chwili.
Wyczuła, \e stara się, by w jego głosie nie zabrzmiała nadzieja.
- On nie \yje. Przykro mi, Lincolnie - powiedziała cicho.
Kolejna pauza.
- Bez imion, Sachs. To przynosi pecha, pamiętasz? - dodał lekko załamującym się
głosem. - Dobrze. Zabezpiecz dowody rzeczowe. Changowie mają coraz mniej czasu.
- Jasne, Rhyme. Pamiętam o tym.
Pół godziny pózniej umieściła wszystkie dowody w torebkach, podpisała dołączone do
nich metryczki i zadzwoniła ponownie do Rhyme'a.
- Sonny został trzykrotnie postrzelony w pierś, ale mamy cztery łuski. Jedna z nich jest
z tokariewa. Pozostałe z czterdziestki piątki. Wygląda na to, \e został zabity z tej drugiej
broni. Na jego nodze znalazłam ślady: strzępy \ółtego papieru i suszoną substancję roślinną.
Ta sama substancja znajdowała się na bruku.
- Jaki jest twój scenariusz, Sachs?
- Moim zdaniem, Sonny zauwa\ył Ducha, kiedy ten wychodził ze sklepu, niosąc coś w
\ółtej torbie. Pobiegł za nim, dopadł go i odebrał pistolet. Zakładał, \e to jego jedyna broń i
pewny swego, kazał mu się poło\yć na ziemi. Duch wyciągnął jednak drugi pistolet,
tokariewa, i strzelił przez torbę, obsypując Sonny'ego strzępami papieru i kawałkami roślin.
Kula chybiła, lecz Duch rzucił się na niego, odebrał czterdziestkę piątkę i zabił.
- Chcesz odwiedzić okoliczne sklepy i sprawdzić, gdzie mają \ółte torby?
- Nie. To zabrałoby zbyt du\o czasu. Najpierw trzeba ustalić, co to za rośliny. To
prawdopodobnie jakieś chińskie zioła. Mam zamiar wpaść do Johna Sunga z ich próbką.
Chyba będzie mi mógł powiedzieć, co to jest. Mieszka zaledwie parę przecznic stąd.
V
Wszystko w swoim czasie
Aby mo\na było ich ująć... siły przeciwnika muszą zostać
całkowicie okrą\one i pozbawione wokół siebie jakiegokolwiek
wolnego pola... Dokładnie jak na wojnie, kiedy \ołnierze
z otoczonego posterunku brani sÄ… do niewoli.
Gra wei-chi
ROZDZIAA CZTERNASTY
Wpatrywał się przez okno w szary zmierzch. Głowa opadła mu na pierś - nie z powodu
uszkodzonych włókien nerwowych, lecz ze smutku. Rhyme rozmyślał o Sonnym Li,
samotnym gliniarzu, który zawędrował dosłownie na koniec świata, \eby dopaść
podejrzanego. O Li, małym człowieczku, który pragnął jedynie, by krzywdy, których doznali
obywatele jego rewiru, zostały ukarane. I wystarczała mu w zamian radość myśliwego i być
mo\e odrobina szacunku.
- Dobra, Mel - powiedział po chwili twardym głosem. - Co tam mamy?
Mel Cooper ślęczał nad plastikowymi torbami, które policyjny motocyklista przywiózł
z miejsca przestępstwa w Chinatown.
- Odciski stóp - odparł.
- To na pewno był Duch?
- Tak - potwierdził Cooper, spoglądając na pobrane przez Amelię elektrostatyczne
odciski. - Są identyczne. - Następnie rozło\ył ubranie Li nad czystym białym papierem i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]