[ Pobierz całość w formacie PDF ]
usztywniane, żeby pretendować do miana seksownych. Zawsze uważałam, że lepiej unieruchomić
piersi za pomocą rusztowania, niż pozwolić im swobodnie opaść w miękkim kokonie z delikatnej ko-
ronki. Pozostaje jeszcze problem sutków, które przez karmienie piersią zamieniły się w ostre pinezki i
trzeba je trzymać pod kontrolą. Patrząc w lustro, żałuję jednak, że nie posiadam nic koronkowego,
gdyż moje piersi obleczone w sztywny stanik przypominają dwie beżowe głowice jądrowe.
- Pośpiesz się, Sadie! - woła Tom. - Jesteśmy spóznieni.
W wolnym tłumaczeniu: Zawsze się spózniasz, Sadie". Być może Tom ma rację. Ale przecież
nigdy nie spózniam się celowo. W tym przypadku również istnieją okoliczności łagodzące. Danny
wpadł w histerię, kiedy dowiedział się o naszym planowanym wyjściu, a Rona, którą Tom poprosił o
R
L
T
opiekę nad małym, po sto razy dopytywała się, gdzie co leży, na wszelki wypadek". Sadie" - sapnęła
w pewnym momencie z przerażeniem, zakrywając usta dłonią. - Szukałam w szufladzie klucza do
kuchennych drzwi, na wypadek gdyby wybuchł pożar i musiałabym natychmiast się z Dannym ewaku-
ować, a znalazłam pa... paczkę papierosów - ty palisz? - i mnóstwo zardzewiałych gwozdzi!". Można
by pomyśleć, że celowo zastawiłam na nią pułapki w całym domu, tylko po to, żeby sprawić jej przy-
krość. Dwadzieścia minut zajęło mi odnalezienie zapasowego klucza, który ukryłam w bezpiecznym
miejscu". Miejsce było tak bezpieczne, że nikt by go nie znalazł: zapasowa rolka papieru toaletowego
w łazience na dole, między zakurzoną kulą włosów a złamaną kończyną transformersa.
- Daj mi pięć minut!
- Pam zapraszała na dziewiętnastą trzydzieści! A jest już prawie dwudziesta!
- Idę! - kłamię. Potrzebuję jeszcze pięciu minut. Zastanawiam się nad włożeniem zielono-
srebrnej sukienki, w której chodziłam w czasie miesiąca miodowego. Czy mam odwagę? Wciskam się
w nią i otrzymuję odpowiedz. Materiał wpija mi się w skórę pod pachami. Cholera, mam grube pachy.
Nie zdawałam sobie sprawy, że istnieją takie problemy. Ubieram się w to, co zwykle: obcisłe dżinsy i
błękitną jedwabną bluzkę z dekoltem, która podkreśla kolor moich oczu. Stopy wsuwam w ulubioną
parę szpilek ze sztucznej krokodylej skóry - ślicznych, mam nadzieję, ale kto wie - i piekielnie niewy-
godnych. Biegnę do łazienki, żeby zrobić makijaż. Kosmetyczkę znajduję pod flanelową piżamką
Danny'ego i paczką wacików. Ku mojej radości jest w niej jeden z fluidów Chloe. Niezle, niezle... A
tusz do rzęs? Gdzie, u licha, podział się mój tusz do rzęs?
- Sadie! - W głosie Toma pobrzmiewa desperacja. - Chodz już!
Moje wejście do salonu przerywa jego rozmowę z matką, mam wrażenie, że rozmawiali o mnie.
Teddy wbija siÄ™ pazurami w moje kolana.
- Leżeć, Teddy! - Rona patrzy z niedowierzaniem. - Szpilki?
- Nie chcę za bardzo odstawać od eleganckiego towarzystwa. - Twarz Rony pozostaje bez wy-
razu. - Choć pewnie nie zwrócą nawet na mnie uwagi, zajęci rozmową o dzieciach i cenach nierucho-
mości - dodaję, zerkając na Toma. Wywraca oczami, uważa, że jestem złośliwa, i ma rację. Trudno się
pozbyć pewnych nawyków.
- DÅ‚ugo masz te buty, Sadie?
- Od zawsze. - Patrzę na nią nieprzychylnie. Teddy obwąchuje z ciekawością sztuczną skórę,
jakby to było coś smakowitego.
- DÅ‚ugo siÄ™ trzymajÄ…, jak na tani zakup, prawda?
Tom unika mojego spojrzenia, nie chcąc brać udziału w sprzeczce.
- Dobrze. Idziemy - mówi.
Biegnę na górę, żeby ucałować Danny'ego na dobranoc. Siedzi na łóżku w swojej piżamce w
ciuchcie, w ogóle nie wygląda na sennego. Głaszczę go po główce i daję buziaka w policzek.
R
L
T
- Baw siÄ™ dobrze z babciÄ….
- Nie wolno mi mówić do niej babciu.
Rzeczywiście, Rona uznała, że ten tytuł ją postarza, i kazała do siebie mówić po imieniu. Danny
jest zagubiony, co doprowadza mnie do szału. Chciałabym, żeby miał normalną ciepłą babcię, jaką
byłaby moja mama.
- Wolno, jeśli chcesz - mówię złośliwie.
- Sadie! - niecierpliwi się Tom. - Musimy wychodzić!
- Bawcie siÄ™ dobrze! - Rona odprowadza nas do drzwi.
- Należy ci się odrobina rozrywki, Tom. Tak ciężko pracujesz, wspaniale sobie radzisz. Jeste-
śmy z ciebie dumni oboje z ojcem. I nie martw się o Danny'ego. Zadzwonię w razie problemów. Do
ciebie albo na pogotowie.
- DenerwujÄ… mnie jej katastroficzne przepowiednie, Tom - wzdycham, kiedy oddalamy siÄ™ od
domu. - Najgorsze, co się może przytrafić Danny'emu, to pogryzienie przez jej wściekłego kundla.
- Masz rację. - Zciska mnie za rękę. - Mama już taka jest, nie zwracaj uwagi na jej paplaninę.
Zostawiliśmy Danny'ego pod dobrą opieką, a teraz spróbujmy się odprężyć. - Uśmiecha się do mnie. -
Pięknie wyglądasz, Sadie.
- Dzięki. - Natychmiast zaczynam iść razniejszym krokiem. Dopiero przed eleganckimi
drzwiami Perfekcyjnej Pam w pięknym odcieniu zieleni z ogromną złotą kołatką i drzewkiem oliwko-
wym po każdej stronie mój dobry nastrój pryska i wracają nerwy. To pierwsze sąsiedzkie przyjęcie, na
które zostaliśmy zaproszeni, odkąd wróciliśmy do Londynu. Szkoda, że wszyscy goście mają powią-
zania z pracą Toma. Zarazem jest to doskonała okazja do skorzystania z rady Enid i nawiązania przy-
jaznych relacji z innymi żonami.
- Cześć, kochani! - Pam otwiera nam drzwi z promiennym uśmiechem, patrzę na jej kształtny
brzuch.
- Przepraszamy za spóznienie. To moja wina. - Podaję jej bukiet żółtych frezji, który chwyci-
łam, wychodząc z domu. Kupiłam je rano, jadąc na zlecenie do studia fotograficznego, i nie wykorzy-
stałam.
- Prześliczne! - Pam przysuwa kwiaty do twarzy. - Chodzcie! Wybaczcie ten okropny bałagan!
Odczuwam przypływ natychmiastowej ulgi, słysząc słowa okropny bałagan", moja radość trwa
jednak krótko, ponieważ szybko zauważam, że przedpokój Pam i Setha z tapetą w srebrne kwiaty i
wypolerowanym parkietem wygląda nieskazitelnie. Nie ma brudnych butów ani mokrych kurtek na
podłodze. Jedynym dowodem istnienia dwójki dzieci są artystyczne czarno-białe fotografie na lu-
strzanym stoliku, na którym stoi również kompozycja z lilii i zielonych róż w cylindrycznym wazonie,
wysadzanym kawałkami srebra i szkła.
R
L
T
- Och, nie patrz na ten okropny wiecheć! - śmieje się Pam, jakby mówiła o chwastach z ogrodu,
a nie kosztownym bukiecie. - Musi ci się wydawać okropnie nie na czasie.
- Przeciwnie - zapewniam. - Poza tym bardzo Å‚adny i oryginalny wazon.
- Sama go zrobiłam. - Uśmiecha się, pokazując garnitur zębów, które mogłyby reklamować nici
dentystyczne.
- Zdolna jesteś. Też próbowałam sklecić na lekcji garncarstwa, ale mój przeciekał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]