[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyłączyła się do nich i poszli sobie.
36
Jest sama z Jean-Markiem i nie widzi żadnej różnicy między nim a tymi, którzy właśnie
wyszli.
- Nieomal zapomniałam - mówi - że kupiłam niegdyś to mieszkanie, aby być wreszcie
wolna, aby nie być śledzona, aby móc kłaść moje rzeczy tam, gdzie chcę, i być pewna, że
pozostaną tam, gdzie je położyłam.
- Mówiłem ci wielokrotnie, że moje miejsce jest obok tamtego żebraka, a nie obok ciebie.
Jestem na marginesie tego świata. Ty ustawiłaś się w centrum.
- A ty usadowiłeś się na całkiem luksusowym marginesie i nic cię to nie kosztuje.
- Zawsze jestem gotów porzucić mój luksusowy margines. Ale ty nigdy nie zrezygnujesz
z tej cytadeli konformizmu, w której osiadłaś z twymi wieloma twarzami.
37
Minutę wcześniej Jean-Marc chciał wyjaśnić całą rzecz, wyznać swą mistyfikację, lecz
wymiana tych czterech replik uniemożliwiła wszelki dialog. Nie ma już nic do powiedzenia,
gdyż prawdą jest, że mieszkanie należy do niej, a nie do niego; powiedziała mu, że usadowił
się na luksusowym marginesie, który nic go nie kosztuje, i jest to prawdą: zarabia piątą część
tego, co ona, i cały ich związek opiera się na niemej zgodzie, że o tej nierówności nie będą
nigdy wspominali.
Stali naprzeciwko siebie, po dwóch stronach stołu. Chantal wyciągnęła z torebki kopertę,
rozdarła ją i wyjęła list: list, który właśnie do niej napisał, przed godziną ledwie. Nie kryła się
z tym listem wcale, wręcz chciała się z nim pokazać. Bez żadnego gestu przeczytała przy nim
list, który powinna zachować w tajemnicy. Po czym włożyła go do torebki, rzuciła na Jean-
Marca krótkie i niemal obojętne spojrzenie, i bez słowa poszła do swego pokoju.
Jean-Marc zastanawia się nad tym, co mu powiedziała: Nikt nie ma prawa otwierać
mych szaf i grzebać w moich osobistych rzeczach." Zatem zrozumiała, Bóg wie jak, że on zna
listy i kryjówkę. Chce mu pokazać, że wie o tym i że jest jej wszystko jedno. %7łe jest
zdecydowana żyć jak jej się podoba i nie troszczyć się o niego. %7łe od tej pory gotowa jest
czytać swe miłosne listy przy nim. Tą obojętnością zapowiada już nieobecność Jean-Marca.
Dla niej jego już tu nie ma. Już go stąd wyprowadziła.
Długo siedziała w swoim pokoju. Słyszał wściekły głos odkurzacza, którym
porządkowała bałagan pozostawiony przez intruzów. Potem przeszła do kuchni. Dziesięć
minut pózniej zawołała go. Usiedli przy stole do skromnego posiłku na zimno. Po raz
pierwszy w ich wspólnym życiu nie wypowiedzieli ani słowa. Och, z jakąż szybkością
przeżuwał jedzenie, którego smaku nawet nie czuł! Znowu poszła do swego pokoju. Nie
wiedząc, co czynić (niezdolny uczynić cokolwiek) włożył piżamę i położył się w ich
szerokim łożu, w którym zwykle byli razem. Ale tego wieczoru nie wyszła od siebie. Czas
mijał i nie mógł spać. Wreszcie wstał i przytknął ucho do drzwi. Usłyszał regularny oddech.
Ten spokojny sen, ta łatwość, z jaką zasnęła, były dla niego torturą. Długo stał z uchem przy
drzwiach i mówił sobie, że była znacznie mniej bezbronna, niż myślał. I że być może się
mylił, gdy ją uznał za słabszą, a siebie za silniejszego.
Któż bowiem jest silniejszy? Gdy znajdowali się oboje na ziemi miłości, być może
silniejszy był on. Ale gdy ziemia miłości zniknęła pod ich stopami, silniejsza jest ona, i to on
jest słabszy.
38
Na swym wąskim łóżku nie spała tak dobrze, jak myślał; był to sen stokrotnie
przerywany i pełen nieprzyjemnych, porwanych majaczeń, absurdalnych, błahych, mozolnie
erotycznych. Za każdym razem, gdy budzi się po takim śnie, odczuwa zażenowanie. Oto,
myśli sobie, jeden z sekretów życia kobiety, każdej kobiety, te nocne zbliżenia, które
wszystkie obietnice wierności, całą czystość, całą niewinność czynią podejrzanymi. W
naszym stuleciu nikt się tym nie gorszy, ale Chantał lubi sobie wyobrażać księżniczkę de
Cleves albo cnotliwą Wirginię Bernardin Saint-Pierre'a, albo świętą Teresę z Avila, albo
Matkę Teresę, która w naszych czasach przebiega w pocie czoła świat ze swym dziełem
miłosierdzia, lubi je sobie wyobrażać, gdy wychodzą ze swych nocy niczym z kloaki występ-
ków, nie do wyznania, nieprawdopodobnych, durnych, aby w dzień stać się dziewiczymi i
cnotliwymi. Taka była i jej noc: obudziła się parokrotnie, za każdym razem po przedziwnych
orgiach z mężczyznami, których nie znała i którzy budzili w niej obrzydzenie.
Nie chcąc już dłużej pogrążać się w tych nieczystych przyjemnościach, ubrała się bardzo
wcześnie rano i zapakowała do podręcznej walizki kilka przedmiotów niezbędnych w krótkiej
podróży. Kiedy była już gotowa, zobaczyła w drzwiach swego pokoju Jean-Marca w piżamie.
- Dokąd jedziesz? - powiedział do niej.
- Do Londynu.
- Co? Do Londynu? Dlaczego do Londynu? Chantal powiedziała z całkowitym
spokojem: - Dobrze wiesz, dlaczego do Londynu.
Jean-Marc czerwieni siÄ™.
Powtórzyła: - Dobrze wiesz, prawda? i spojrzała mu w twarz. Jakim tryumfem było
dla niej zobaczyć, że tym razem to on jest cały czerwony!
Z palącymi policzkami powiedział: - Nie, nie wiem dlaczego do Londynu.
Chantal nie mogła się nasycić jego rumieńcem.
- Mamy seminarium w Londynie - powiedziała. - Dowiedziałam się o nim wczoraj
wieczorem. Rozumiesz, że nie miałam ani okazji, ani ochoty, aby o tym z tobą mówić.
Była pewna, że nie może jej uwierzyć, i cieszyła się, że jej kłamstwo było takie nagie,
takie bezwstydne, takie bezczelne, tak wrogie.
- Zamówiłam taksówkę. Schodzę. Będzie lada chwila. Uśmiechnęła się do niego, tak jak
uśmiechem mówi się do widzenia albo żegnaj. I w ostatniej chwili, jakby wbrew swej woli,
jakby ten gest jej się wymknął, położyła prawą dłoń na policzku Jean-Marca; ten gest był
krótki, nie trwał dłużej niż sekundę lub dwie, po czym odwróciła się do niego plecami i
wyszła.
39
Czuje na policzku dotyk jej ręki, a właściwie opuszek trzech palców, i jest to zimny ślad,
jakby muśnięcie żaby. Jej pieszczoty zawsze były powolne, spokojne, wydawało mu się, że
chcą przedłużać czas. Tymczasem te trzy palce, złożone pośpiesznie na jego policzku, nie
były pieszczotą, lecz przypomnieniem. Tak jakby schwytana przez burzę, przez falę, która ją
unosi, Chantal miała dla siebie już tylko ten jeden, uciekający gest, aby powiedzieć: A jed-
nak tu byłam! Przeszłam tędy! Cokolwiek się zdarzy, nie zapomnij o mnie!"
Ubiera się machinalnie i myśli o tym, co powiedzieli sobie na temat Londynu. Dlaczego
do Londynu?", spytał i ona odpowiedziała: Dobrze wiesz, dlaczego do Londynu". Była to
jasna aluzja do wyjazdu, zapowiedzianego w ostatnim liście. Owo dobrze wiesz" znaczyło:
znasz list. Ale ten list, który dopiero co wyjęła ze skrzynki, mógł być znany tylko jego
nadawcy i jej samej. Inaczej mówiąc, Chantal zerwała maskę z biednego Cyrano i chciała mu
powiedzieć: to ty mnie zaprosiłeś do Londynu, zatem jestem ci posłuszna.
Ale jeśli się domyśliła (mój Boże, mój Boże, jak mogła się domyślić?), że on jest
autorem listów, dlaczego przyjęła to tak zle? Jeśli wszystkiego się domyśliła, dlaczego nie do-
myśliła się przyczyn jego fałszerstwa? O co go podejrzewa? Za wszystkimi tymi pytaniami
ma tylko jedną pewność: nie rozumie jej. Ona zresztą też niczego nie zrozumiała. Ich myśli
potoczyły się w przeciwnych kierunkach i zdaje mu się, że już się więcej nie spotkają.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]