[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kretyn! wykrzyknął równocześnie pan Strzałkowski. Przecież by go
złapali na granicy!
Arystokrata zamachał rękami, Robin pokiwał głową.
Załatwił sobie przemyt i miał nawet kilka wariantów do wyboru. Nie zna-
my jeszcze wszystkich szczegółów, ale wiadomo, że obmyślił to sobie bardzo
zręcznie.
I kto to był? spytała niecierpliwie pani Strzałkowska.
Facet, któremu niczego nie można było udowodnić. Nie żaden niebieski
ptak, wręcz przeciwnie, osobnik z wykształceniem, na stanowisku, często wyjeż-
dżający legalnie za granicę, zawsze czysty jak łza. Wiadomo było, że musi mieć
pomocników, ludzi, równie jak on, pozornie nieskazitelnych, tych, którzy tuszo-
wali owe zniknięcia dzieł sztuki, niekiedy fałszowali dokumenty, pomagali czasa-
mi nieświadomie, a czasami za dobrym wynagrodzeniem. Do nich także należało
dotrzeć. Facet miał w zapasie dodatkowy skarb, o którym, jak sądził, nikt nie wie-
dział. Skarb ukryty był w trzech miejscach, jedno znał doskonale, sam je kiedyś
wybrał, dwóch pozostałych musiał poszukać. . .
Aaaa. . . powiedziała z nagłym zrozumieniem Okrętka.
Właśnie. Teraz już wiadomo, że to był ten trzeci, który przepadł zaraz po
wojnie.
Głowę daję, że wczoraj wiedziałeś o tym doskonale mruknęła Tereska
z rozgoryczeniem.
Jeżeli będziecie mi wypominać, nic więcej nie powiem.
Państwo Strzałkowscy zaprotestowali gwałtownie, domagając się dalszych
wyjaśnień. Robin zaspokoił ich życzenie, przy wydatnej pomocy Tereski i Okręt-
ki, dumnych ze swego udziału w imprezie. Ich prywatny opryszek okazał się bar-
dzo ważny. . .
W gruncie rzeczy wasz opryszek nie wierzył przedtem w ten skarb
kontynuował Robin. Obaj, były dywersant i obecny poszukiwacz, zetknęli się
przypadkiem akurat w momencie, kiedy nasz kolekcjoner uznał, że czas zakoń-
czyć działalność. Wątpię, czy miał dosyć, raczej uważał, że zaczyna być niebez-
piecznie. Zapewnił sobie drogę przemytu, po czym zdecydował się pogrzebać nad
jeziorami, chciwość go zgubiła. Musiał zachować ostrożność, wypchnął zatem do
kopania swojego młodszego wspólnika, który i siły miał więcej, i wiedział o nim
zbyt mało, żeby mu czymś zagrażać. Za to on wiedział o wspólniku bardzo du-
żo. . . Pomagał mu zresztą często i stąd jego nocne życie. Ani wspólnik, ani, szcze-
rze mówiąc, milicja, ani w ogóle nikt nie miał pojęcia, gdzie trzyma to wszystko,
co ukradł przez lata.
180
A mówiłam, że cmentarze! mruknęła z triumfem Okrętka.
Istotnie, znalazł sobie kryjówkę w starej kaplicy. Bywał na tym cmentarzu
jawnie, pod pozorem odwiedzania grobu przyjaciela. Grabarz i kościelny dosko-
nale go znali jako porządnego człowieka. Trzymał swoje skarby w trumnach, fa-
chowo zabezpieczone. Kiedy zorientował się, że wpadł, postanowił zareagować
błyskawicznie, co rzeczywiście stanowiło dla niego jedyną szansę. Miał zamiar
zabrać majątek i natychmiast wywiezć, był na to przygotowany; zaplanował sobie
też drogę ewentualnej ucieczki. Nie udało mu się na szczęście, milicja zdążyła
w ostatniej chwili, został złapany niejako na gorącym uczynku.
Chce pan przez to powiedzieć, że mogliby go nie złapać, gdyby nie wie-
dzieli o tej kaplicy? zgorszyła się pani Strzałkowska. Nie śledzili go, nie
chodzili za nim?
Robin pokręcił głową.
To nie była prosta sprawa. Gdyby się zorientował, że jest śledzony, zre-
zygnowałby z zamiarów i nadal nie można byłoby mu niczego udowodnić. Po-
zornie był to człowiek nieskazitelny. Ja to opowiadam w sposób uproszczony,
dzisiaj wszystko jest już jasne, nie ma żadnych wątpliwości, wszystko wiemy. Do
wczoraj istniały same wątpliwości, a nawet możliwość, że to wcale nie on, tyl-
ko ktoś inny. Zwrócenie uwagi na kaplicą nadzwyczajnie ułatwiło sprawę, a jego
obecność tam to już była dodatkowa przyjemność dla milicji. Nawet gdyby się
nie pojawił, w każdym razie odzyskano by całość łupu. Docent sprawdzał, jest
wszystko.
A te. . . wtrąciła Tereska. A te rzeczy pod kamieniami? Też są?
Też są.
I co?. . .
Bardzo mi przykro, ale to przedmioty niezupełnie zabytkowe. Zrabowa-
na w czasie wojny biżuteria, złoto i tym podobne. Nader cenne, ale do antyków
zacznie się zaliczać dopiero za jakieś sto lat. . .
No wiesz! powiedziała Okrętka ze śmiertelnym oburzeniem. I ja dla
głupiego złota narażam się na takie wstrząsy! Wmówiła we mnie berło Kazimie-
rza Wielkiego!
Jagiellończyka mruknęła Tereska.
Jagiellończyka, wszystko jedno! Gdybym wiedziała. . .
Z tego widzę stwierdził pan Strzałkowski póznym popołudniem po kil-
kakrotnym przedyskutowaniu całej afery że śledztwo miało dwa nurty. Jeden
ten prawdziwy, bardzo starannie ukryty, a w drugim ty, Kaziu, grałeś pierwsze
skrzypce w charakterze półgłówka. Serdecznie ci gratuluję sukcesów! Jako pół-
główek jesteś bezkonkurencyjny!
Zawiść przez ciebie przemawia, ophyszku odparł z niezmąconym spo-
kojem arystokrata. Lepiej poghatuluj tym paniom doskonałej pamięci wzho-
kowej. . .
181
W pełnej glorii i chwale wracały wieczorem do namiotu. Państwo Strzałkow-
scy przewiezli je na drugą stronę jeziora, arystokrata zaś zaofiarował się służyć
komunikacją dalej. Uroczyście obiecał im zaprezentować odzyskane dobra, jak
tylko to będzie możliwe.
* * *
Przestań, na litość boską, mówić wreszcie to kretyńskie ho, ho za-
żądała Tereska z irytacją. W nałóg ci wejdzie. Gdybyśmy się nie wtrącały,
miałybyśmy figę, a nie atrakcyjne przeżycie.
Ten pierwszy strażnik, nad Jeziorem Dobskim, musiał chyba o tym coś
wiedzieć odparła Okrętka w zadumie. Był stary, możliwe, że nawet znał
kiedyś tamtych facetów. Domyślał się, że coś zakopali, a teraz szukają. . .
Parę osób na pewno się domyślało albo przynajmniej miało podejrzenia.
Doskonale trafiłyśmy, akurat na właściwą chwilę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]