[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Colin wziął pieniądze i starannie schował je do portfela. Lekko się zataczał.
Nie trzymam się pewnie powiedział.
To normalne odparł antykitwariusz. Wpadnie pan do mnie od
czasu do czasu wysłuchać jakiegoś kawałka?
Obiecuję. Teraz muszę już iść. Mikołaj mnie opieprzy.
Odprowadzę pana kawałek powiedział antykitwariusz. Muszę
zrobić zakupy.
To miło z pana strony!... rzekł Colin.
Wyszli. Zielononiebieskie niebo zwieszało się prawie nad chodnikiem, a
wielkie białe plamy znaczyły ziemię w miejscach, gdzie roztrzaskały się
chmury.
Była burza stwierdził antykitwariusz.
Przeszli razem kilka metrów i towarzysz Colina zatrzymał się przed
sklepem.
Niech pan na mnie poczeka minutkę powiedział. Zaraz wracam!...
Wszedł. Colin widział przez witrynę, jak wybrał jakiś przedmiot, którego
przejrzystość starannie sprawdził, po czym schował go do kieszeni.
No!... powiedział, zamykając drzwi.
Co to było? zapytał Colin.
Poziomica odparł antykitwariusz. Gdy tylko pana odprowadzę,
mam zamiar odegrać sobie cały swój repertuar, a pózniej będę musiał jeszcze
gdzieś iść...
Mikołaj zaglądał do piekarnika. Siedział przed nim z
XLV
pogrzebaczem i lampą lutowniczą i coś tam sprawdzał w
I
środku. Piecyk zdeformował się nieco po wierzchu, a blachy
rozmiękły nabierając konsystencji cienkich plasterków gruyera. Usłyszał kroki
Colina w korytarzu i wyprostował się na krześle. Czuł się bardzo zmęczony.
Colin popchnął drzwi i wszedł. Minę miał zadowoloną.
No i? zapytał Mikołaj. Jak poszło?
Sprzedałem go odpowiedział Colin. Dwa tysiące pięćset...
Dublezonów?... zapytał Mikołaj.
Tak powiedział Colin.
To niespodzianka!...
Też się tego nie spodziewałem. Zaglądałeś do swojego piecyka?
Tak powiedział Mikołaj. Właśnie się zmienia w kozę na węgiel
drzewny, a ja zastanawiam się, psiakrew, jak to się dzieje...
To bardzo dziwne stwierdził Colin ale z resztą wyprawia się to
samo. Widzia-łeś korytarz?
Tak przyznał Mikołaj. Wszystko robi się sosnowe...
Pragnę ci powtórzyć powiedział Colin że nie życzę sobie, żebyś
tu pozostał.
Przyszedł list odparł Mikołaj.
Od Chloe?
Tak, leży na stole.
Odpieczętowując list, Colin usłyszał słodki głosik Chloe, wystarczyło
słuchać, żeby poznać treść. A tam napisano:
Mój drogi Colinie,
Czuję się świetnie i jest piękna pogoda. Jedyny kłopot sprawiają krety
śniegowe; są to zwierzątka pełzające między śniegiem a ziemią, mają
pomarańczowe futerka i pod wieczór głośno się drą. Robią wielkie śniegowe
kopce, do których się wpada. Jest mnóstwo słońca, a ja wkrótce wrócę .
Dobre nowiny powiedział Colin. Tak więc przeniesiesz się do
Przemądrzalskich.
Nie odparł Mikołaj.
Owszem powiedział Colin. Oni potrzebują kucharza, a ja nie
chcę, żebyś tu został... starzejesz się zbytnio, a poza tym mówię ci, że już się za
ciebie zgodziłem.
A mysz? zapytał Mikołaj. Kto ją nakarmi?
Ja się tym zajmę odparł Colin.
To niemożliwe rzekł Mikołaj. A poza tym ja już wypadłem z
rytmu.
A wcale nie powiedział Colin. To przez tę atmosferę, która cię
przytłacza... Nikt z was nie może wytrzymać...
Cały czas tak mówisz powiedział Mikołaj ale to niczego nie
tłumaczy.
A w końcu krzyknął Colin bez żadnych dyskusji!...
Mikołaj wstał i przeciągnął się. Minę miał smutną.
Nic już nie robisz według Gauffgo powiedział i Colin. Opuściłeś
się w pracach kucharskich, wszystko ci zobojętniało.
Ależ skąd zaprotestował Mikołaj.
Pozwól mi dokończyć powiedział Colin. Nie ubierasz się już w
niedzielę i nie golisz się co rano.
W końcu to żadna zbrodnia rzekł Mikołaj.
To zbrodnia odparł Colin. Nie mogę ci zapłacić wedle twojej
wartości. Lecz w tej chwili twoja wartość spada, i to po części z mojej winy.
To nieprawda bronił się Mikołaj. To przecież nie twoja wina, że
masz kłopoty.
Owszem stwierdził Colin. Dlatego że się ożeniłem i dlatego że...
Bzdura powiedział Mikołaj. Kto się zajmie kuchnią?
Ja odparł Colin.
Przecież ty pójdziesz do pracy!... Nie będziesz miał czasu.
Nie pójdę do pracy. W końcu sprzedałem swój pianoktail za dwa tysiące
pięćset dublezonów.
Tak, daleko z tym zajedziesz!...
Pójdziesz do Przemądrzalskich powiedział Colin.
Och! powiedział Mikołaj. Wkurzasz mnie. Pójdę. Ale to nie jest
zbyt ładnie z twojej strony.
Odzyskasz swoje dobre maniery.
Wystarczająco protestowałeś przeciw moim dobrym manierom...
Tak przyznał Colin bo przy mnie nie było warto się trudzić.
Wkurzasz mnie powiedział Mikołaj. Wkurzasz mnie i jeszcze raz
wkurzasz.
Colin usłyszał, że ktoś puka do drzwi, i pospieszył
XLVI
otworzyć. W je-dnym z kapci miał wielką dziurę, więc
I
schował nogę pod dywan.
Wysoko tu u pana stwierdził Zjadłjad wchodząc. Ciężko dyszał.
Dzień dobry, doktorze powiedział Colin czerwieniejąc, bo musiał
pokazać nogę.
Zmienił pan mieszkanie powiedział profesor przedtem nie było
tak daleko.
Ale skąd odparł Colin. To to samo.
Ależ skąd, pan żartuje, w pańskim interesie leży, by był pan
poważniejszy i udzielał nieco dowcipniejszych odpowiedzi.
Tak? powiedział Colin... Zapewne.
Jak się ma chora? zapytał profesor.
Lepiej powiedział Colin. Lepiej wygląda i już ją nie boli.
Hmm!... rzekł profesor. To podejrzane.
Wszedł z Colinem do sypialni Chloe i pochylił głowę, żeby nie palnąć w
futrynę, która obniżyła się w tym samym momencie i profesor szpetnie zaklął.
Chloe śmiała się na swoim łóżku, widząc wejście profesora.
Pokój jeszcze bardziej się zmniejszył. Dywan, na przekór tym z innych
pomieszczeń, zgrubiał i teraz łóżko spoczywało w małej alkowie o atłasowych
zasłonach. Wielkie okno zostało całkiem podzielone na cztery kwadratowe
lufciki przez kamienne szypułki, które przestały już rosnąć. Jaśniało tam światło
nieco szare, lecz czyste. Było ciepło.
Może jeszcze będzie mi pan wmawiał, że nie zmienił pan mieszkania,
co? zapytał Zjadłjad.
Przysięgam panu, doktorze... zaczął Colin.
Urwał, bo profesor patrzył na niego wzrokiem zaniepokojonym i
podejrzliwym.
... że żartowałem!... dokończył, śmiejąc się.
Zjadłjad podszedł do łóżka.
No więc powiedział niech pani się rozbierze. Osłucham panią.
Chloe rozchyliła swoją puchową narzutkę.
Ach! zawołał Zjadłjad. Operowali tam panią...
Tak... odpowiedziała Chloe.
Pod prawą piersią miała maleńką bliznę, doskonale okrągłą.
Tędy go wyciągnęli, kiedy umarł? zapytał profesor. Długi był?
Metr, jak sądzę powiedziała Chloe. Z wielkim,
dwudziestocentymetrowym kwiatem.
Wstrętne bydlę!... mruknął profesor. Miała pani pecha. Rzadko
się zdarzają takich rozmiarów!
To te wszystkie kwiaty go zabiły powiedziała Chloe. A zwłaszcza
kwiat wanilii, który pod koniec mi sprowadzili.
To dziwne rzekł profesor. Nigdy bym nie przypuszczał, że
waniliowiec może wywołać taki efekt. Raczej myślałem o jałowcu albo o akacji.
Wiecie, medycyna to wygłupy podsumował.
Niewątpliwie powiedziała Chloe.
Profesor osłuchiwał ją. Wstał.
W porządku powiedział. Oczywiście pozostały pewne ślady...
Tak? zapytała Chloe.
Tak. W tej chwili pani prawe płuco wcale lub prawie wcale nie pracuje.
Mnie to nie przeszkadza powiedziała Chloe skoro drugie jest
dobre.
Jeśli złapie pani coś w to drugie rzekł profesor to mąż pani będzie
miał mnóstwo kłopotów.
A ja nie? zapytała Chloe.
Pani już nie powiedział profesor.
Wstał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]