[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Henry wylosował pytanie z dziedziny sportu, George powiedział mu, że ma sztukę
i rozrywkę. Który popularny piosenkarz country wylansował takie hity, jak
a Boy Named Sue , Folsom Prison Blues oraz mnóstwo innych gównianych
piosenek?
Kevin Blake, który umiał dodać siedem do dziewięciu (jeśli pomógł sobie
przy tym kartami do pokera), ryknął śmiechem, klepiąc się po kolanach i prawie
wywracając stolik. Wciąż udając, że czyta tekst z karty, George dokończył:
Ten popularny piosenkarz jest znany również jako Człowiek w Czerni .
Jego imię brzmi tak samo jak nazwa miejsca, gdzie idziesz się odlać, a nazwi-
sko. . . tak jak to, co masz w portfelu, jeśli nie jesteś pieprzonym ćpunem.
Zapadła długa, pełna wyczekiwania cisza.
Walter Brennan odparł w końcu Henry.
Ryk śmiechu. Jimmy Haspio uściskał Kevina Blake a. Kevin raz po raz kle-
pał go po ramieniu. W biurze Balazara domek z kart, który powoli zmieniał się
w wieżę, znów się zatrząsł.
Ciszej! wrzasnął Cimi. Szef układa!
Natychmiast siÄ™ uciszyli.
Dobrze powiedział George. Prawidłowa odpowiedz, Henry. To było
trudne pytanie, ale poradziłeś sobie.
Jak zawsze wymamrotał Henry. Zawsze wychodzę z pieprzonych
opałów. Co z działką?
Dobra myśl! odparł George i wziął leżące za jego plecami pudełko po
cygarach Roi-Tan. Wyjął z niego strzykawkę. Wbił Henry emu igłę w poznaczoną
nakłuciami żyłę powyżej łokcia i w ten sposób Henry dostał swój ostatni zastrzyk.
* * *
Z zewnątrz furgonetka wyglądała paskudnie, ale pod warstwą kurzu i jaskra-
wej farby krył się cud techniki, którego mogliby Balazarowi pozazdrościć chłopcy
z DEA. Jak nieraz powiadał, nie można pokonać drani, jeśli nie można się z nimi
równać, czyli jeśli się nie ma równie dobrego wyposażenia. Sprzęt był kosztow-
ny, ale ludzie Balazara mieli przewagÄ™ nad facetami z DEA: ukradli to, co tamci
musieli kupować po bardzo wyśrubowanych cenach. W Eastern Seaboard roiło
93
się od pracowników firm elektronicznych, którzy chętnie sprzedawali ściśle taj-
ne oprzyrządowanie po okazyjnych cenach. Ci catzzaroni (Jack Andolini nazywał
ich kokogłowymi z Krzemowej Doliny) dosłownie wpychali im te graty.
Pod deską rozdzielczą był włącznik wykrywacza radaru, nadajnik UKF za-
głuszający działanie policyjnych radarów, wykrywacz fal radiowych dalekiego
zasięgu i dużej częstotliwości, nadajnik h-r/hf, wzmacniacz sygnału radioloka-
cyjnego, dzięki któremu ktoś próbujący wyśledzić furgonetkę dowiedziałby się,
że znajduje się jednocześnie w Connecticut, Harlemie i Montauk Sound, ponadto
radiotelefon. . . i mały czerwony guzik, który Andolini nacisnął, gdy tylko Eddie
Dean wysiadł z samochodu.
W biurze Balazara zadzwonił domofon.
To oni oznajmił Il Roche. Claudio, wpuść ich. Cimi, powiedz
wszystkim, żeby siedzieli cicho. Niech Eddie myśli, że nie ma tu nikogo oprócz
mnie, ciebie i Claudia. Cimi, przejdz do magazynu, razem z pozostałymi dżen-
telmenami.
Wyszli Cimi poszedł w lewo, a Claudio Andolini w prawo.
Balazar spokojnie zaczął układać następne piętro domku z kart.
* * *
Pozwól, że sam się tym zajmę powtórzył Eddie, gdy Claudio otworzył
drzwi.
Tak zgodził się rewolwerowiec, ale pozostał czujny, gotowy wysunąć się,
gdyby okazało się to konieczne.
Brzęknęły klucze. Rewolwerowiec wyraznie wyczuwał zapachy: zastarzałego
potu Cola Vincenta z prawej, ostrą, prawie cierpką woń płynu po goleniu Jacka
Andoliniego z lewej, a gdy weszli w półmrok, kwaśny odór piwa.
Zapach piwa był jedynym, jaki rozpoznał. To nie był toporny saloon z trocina-
mi na podłodze i barem z ułożonych na kozłach desek. Rewolwerowiec stwierdził,
że to miejsce w niczym nie przypomina knajpy Sheba w Tuli. Wszędzie matowo
błyszczało szkło. W tym jednym pomieszczeniu było więcej szkła, niż widział
od dzieciństwa, kiedy dostawy przestały przychodzić regularnie, częściowo z po-
wodu nieustannych napadów rebelianckich sił Farson, Dobrego Człowieka, ale
głównie, jak przypuszczał, dlatego że świat poszedł naprzód. Siły Farson były
objawem, nie powodem tego doniosłego procesu.
Rewolwerowiec wszędzie widział ich odbicia: na ścianach, w przeszklonym
barze i długim lustrze za nim. Ujrzał nawet maleńkie sylwetki odbite w beczuł-
kowatych kieliszkach wiszących nóżkami w górę nad barem. . . Kieliszkach tak
94
pięknych i kruchych jak karnawałowe ozdoby.
W jednym kącie stała bryła ze świateł, które błyskały i gasły, błyskały i gasły,
błyskały i gasły. Złoto zmieniało się w zieleń, zieleń w żółć, żółć w czerwień, a ta
znowu w złoto. Wielkimi Literami wypisano tam jakieś słowo, które nic mu nie
mówiło chociaż zdołał je odczytać: ROCKOLA.
Nieważne. Miał tu sprawę do załatwienia. Nie był turystą i nie mógł sobie po-
zwolić na to, żeby zachowywać się jak turysta, obojętnie jak cudowne czy dziwne
zobaczy tu rzeczy.
Mężczyzna, który ich tu wpuścił, najwidoczniej był bratem tego, który powo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]