[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się o łóżeczko i sięgnął po siedzącą na podłodze lalkę. Wspomnienia...
Tess tulÄ…ca lalkÄ™ do piersi.
Tess bawiÄ…ca siÄ™ w podobnym do tego pokoju.
Tess zasypiająca bez pocałunku ojca na dobranoc.
Ileż razy marzył, by ją utulić przed snem.
Wybacz mi, kochanie szepnął i łzy podeszły mu do oczu. Dławił
wzruszenia. Nie pozwalał sobie na nie. A teraz go dopadły. Cierpiał. Bo był
winny. Był złym ojcem. Bo ja sobie tego nigdy nie wybaczę. Nigdy.
Sam?
Głos Caroline zaskoczył go. Stał, trzymając w dłoniach lalkę
Annabelle.
Weszła do pokoju i spojrzała na niego.
Nigdy tu nie byłem powiedział. Nie mógłbym...
Sam powtórzyła i wyczuł zatroskanie w jej głosie. Co ci jest?
Usiadł na łóżku, nie odrywając wzroku od lalki.
Miałem kiedyś córkę powiedział. Gdyby żyła, byłaby w wieku
Annabelle.
71
RS
Patrzyła na niego ze współczuciem. Rodzice nie powinni przeżywać
śmierci swoich dzieci. Usiadła obok niego.
Tak mi przykro rzekła. Jak to się stało?
Wciąż patrząc na lalkę, wyznał:
Katastrofa śmigłowca. Moja wina.
Ojej!
Słyszał, jak nabrała powietrza w płuca. Ludzie nie są przyzwyczajeni
do słuchania takich zwierzeń. Była wstrząśnięta.
Nie było tak, jak myślisz. Ja nie prowadziłem tego śmigłowca. A
powinienem był. Powinienem był odwiezć córkę do dziadków. Rodzice
mojej żony uwielbiali ją. Były jej urodziny i bardzo się cieszyła, że do nich
jedzie. Nie mogłem wtedy lecieć, bo miałem wezwanie do chorego. Ciągle
sprawiałem jej zawód. Wtedy już Lydia, moja żona, nie była ze mną. Miała
mi za złe, że odmówiłem córce, więc wynajęła pilota i poleciała
śmigłowcem razem z nią. Pogoda się popsuła, pilot był niedoświadczony.
Katastrofa. Zginęli na miejscu.
Caroline położyła rękę na jego ramieniu.
Tak mi przykro. Ale to nie twoja wina. Nie spowodowałeś wypadku.
Obrócił się ku niej.
Nic nie mów, Caroline. Nie usprawiedliwiaj mnie. To moja wina.
Zaniedbywałem córkę. Powinienem był ją odwiezć do dziadków. %7łyłaby do
tej pory.
Nigdy nie wiadomo, co by było, gdyby powiedziała
przytłumionym głosem.
Powtórzyła słowa jego brata Wade'a, ale Sam wiedział swoje i
powtarzał to każdemu, kto usiłował go pocieszyć, bo taka była prawda.
72
RS
Wiadomo odparł. Pilot popełnił podstawowy błąd. Gdybym ja
był na jego miejscu, nie doszłoby do katastrofy.
Nie latasz już?
Nie. Od tamtej pory.
Wstał. Caroline również wstała.
Potrzebujesz czasu, Sam rzekła. Musisz dojść do siebie, rozliczyć
się z przeszłością. Wybaczyć sobie.
Potrząsnął głową, wyraz bólu nie zniknął z jego twarzy. Do tej pory
nikomu o tym nie mówił. Dławił to w sobie. Dopiero Caroline... Czuł, że
ona go zrozumie i podzielił się z nią swoim bólem, ale ból nie minął. Nic już
nie przyniesie mu ulgi. I nikt się nie dowie, jak ciężko mu z tym żyć.
Nigdy sobie tego nie wybaczę powiedział.
Caroline była wstrząśnięta. Jego pełen bólu głos, malujące się na
twarzy cierpienie... Serce jej się krajało. Kochała Annabelle bezgranicznie.
Nie wyobrażała sobie, że mogłaby ją stracić. Toteż rozumiała jego rozpacz.
Rozumiała ogrom wyrzutów, jakie sobie robił. Nie tego oczekiwała po
tajemniczym włóczędze. Jego opowieść wyjaśniała pewne sprawy, jednak to
co opowiedział o swoim życiu, prowokowało do dalszych pytań. Był żonaty.
Miał żonę i dziecko. Gdzie oni mieszkali, jacy byli, jaką stanowili rodzinę? I
kim właściwie jest ten Sam Beaumont?
Widziała w jego oczach bezmiar bólu, wyczuwała ów ból w
zachrypniętym niskim głosie. Wiedziała, że o nic go nie zapyta, ale miała
nadzieję, że może któregoś dnia się przed nią otworzy. Instynkt podpowiadał
jej, by pozostawić sprawę własnemu biegowi. Wzięła lalkę i poszła do
kuchni. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak Sam dosiada klaczy.
Wyprostowany, w kapeluszu, z kamiennym wyrazem twarzy. Odjechał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]