[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szedł, zmarłemu należy się szacunek i chwila zatrzyma
nia w tym oszalałym strumieniu pędzącego świata. - Za
duszę... - zawiesiła głos, czekając na podpowiedz. -
Za duszę... przepraszam, kto właściwie zmarł?
Reżyser spojrzał na nią nieco półprzytomnie, rozejrzał
się wokół i skorzystał z chusteczki, którą usłużnie podał
mu operator kamery.
- Karolek, mój... chomik.
Tak więc ze względu na bohaterski zgon Karolka, któ
ry utknął w rurze odkurzacza, cała ekipa miała do koń
ca dnia wolne. Jadzia zbiegała po schodach tak szybko,
że prawie by się zabiła. Dopiero na samym dole wy-
buchnęła nieopanowanym i bezwstydnym śmiechem.
Tuż za nią rżał na cały głos Cyprian z resztą zespołu,
udowadniając, że telewizyjne gwiazdy są wyjątkowo
obrzydliwymi nosicielami znieczulicy i za nic mają ży
cie zwierzątek futerkowych. Jadzia, z trudem opano
wując dziki chichot, publicznie wyznała, że ilekroć ktoś
umiera, dostaje absolutnej głupawki, a każdy pogrzeb
w jej życiu był kompletną katastrofą i wielkim skanda
lem obyczajowym.
-A wszystko przez te nasze idiotyczne wygłupy na
studiach dostała słowotoku. - Miałyśmy wtedy chło
paków z Akademii Muzycznej i na wszystkich impre-
zach, jak tylko sobie popili, śpiewali w kółko ten kawa
łek: Anielski orszak niech twą duszę przyjmie, uniesie
z ziemi ku wyżynom nieba... " Najpierw heavy metalo
wo, potem w konwencji Jamesa Browna, a jak już zaczę
li podrabiać Krawczyka i ten jego modulowany baryton,
to sikałyśmy wszystkie. No i potem, jak tylko na praw
dziwym pogrzebie usłyszałam sam początek, to już było
po mnie. Nie mogłam się opanować, bo wciąż miałam
przed oczami te ich kretyńskie gęby. Chyba muszę w te
stamencie zapisać, żeby mi tego, broń Boże, na moim
własnym pogrzebie nie zafundowali, bo chyba wypadnę
z trumny.
Malownicza anegdota Jadzi bardzo wszystkim przy
padła do gustu i zaraz się zaczęło: stali przed budynkiem
stacji, tuż przy skrzyżowaniu, i jeden przez drugiego
zawodzili pieśń, gnąc się w histerycznych konwulsjach.
Widziane z oddali, robiło to wrażenie obłąkańczych ob
rzędów jakiejś tajemniczej sekty. Kiedy wreszcie każdy
poszedł w swoją stronę, jeszcze przez jakiś czas opu
stoszały placyk wypełniały dobiegające z różnych stron
anielskie orszaki".
To właśnie wtedy Cyprian po raz pierwszy odpro
wadził Jadzię aż na samo Powiśle i odtąd robił tak już
zawsze po wieczornych treningach. Po drodze wstępo
wali do niepozornej cukierenki na czekoladę z czerwo
nym pieprzem albo herbatę jaśminową. Wnętrze było
tak malutkie, że w środku mieścił się tylko jeden stolik
z dwoma krzesełkami, jakby specjalnie ustawiony tylko
dla nich. Ale ta ciasnota miała swój urok. Zmniejszała
dystans, zachęcała do zwierzeń i większej otwartości.
Kiedy zajrzeli tam pierwszy raz, usiedli po prostu na-
179
przeciw siebie i długo milczeli, rzucając co chwilę ba
dawcze spojrzenia. Trwało to tak długo, że czekolada
kompletnie wystygła i pokryła się ciemnobrązowym
kożuchem. Jednak nad ich stolikiem wciąż wisiało go
rące, zagadkowe męsko-damskie napięcie, które wy
wołało u nich lekką panikę. Jadzia zapomniała wtedy
na moment, że Cyprian jest żałosnym dupkiem, a jemu
umknęło, że właśnie takich lasek po prostu nie trawi.
1 tak oto stopniowo skromne mieszkanie na Powiślu za
mieniło się w buzującą testosteronem jaskinię, do której
mężczyzni zewsząd ściągali swe łupy. Każdy z nich miał
ku temu bardziej lub mniej jasne powody. Najbardziej
skrystalizowany cel przyświecał Edziowi. Od dawna
czuł, że jego sponiewierane serducho, przypominające
dotychczas pomięty gałganek, przeżywa ostatnią mi
łość. Chciał teraz, nim umrze, złapać ją i przytrzymać tak
długo, jak się tylko da. Przecież te nowe szczepy owoco
wych drzewek sprowadził specjalnie dla Jadzi. Spędzał
przy nich więcej czasu, bo były delikatne i kapryśne:
musiał je solidnie zabezpieczyć przed pierwszymi przy
mrozkami. I pewnie dlatego przestał na chwilę trzymać
rękę na pulsie, bo kiedy pewnego wieczoru wdrapał się
na poddasze, zastał tam siedzącego sobie jakby nigdy
nic telewizyjnego gogusia. W dodatku Gucio, zdrajca
małoletni, pokazywał facetowi najlepszy model szubie
nicy z zapadnią, jaki udało im się wspólnie zbudować.
Edzio bez sił zwalił się na kanapę tuż obok rywala.
Posyłając mu fałszywe uśmiechy, oceniał swoje szanse
na matrymonialnym ringu:
- sztuczna szczęka;
180
- farbowane wąsy;
- włosy: dawno i nieprawda;
- ogólna muskulatura w zaniku;
- kamica nerkowa i nadciśnienie;
- endoproteza stawu biodrowego;
- sprawność seksualna w skali od jednego do dzie
sięciu: dwa (no, jak jest dobry dzień i viagra, to
cztery).
Co tu kryć, wynik 7: 0 dla Cypriana. Ale Edward walkę
miał we krwi. Nie podda się, póki wystarczy nadziei,
wytrwa do samego końca - honorowo. A jak będzie
trzeba, to włoży w bokserską rękawicę ołowianą kul
kę i bęc! - gogusia w szczenę. Nie będzie tu taki sie
dział i się... podobał!
A Cyprian siedział... Mało tego! Siedział coraz częściej
i coraz dłużej na kupionej na raty fioletowej kanapie
z Ikei! I sam właściwie nie wiedział, po co przychodził.
Nie mógł wytrzymać przed swoją supernową plazmą -
czterdzieści dwa cale - tylko gnało go w świat. A naj
lepiej przez park, na skróty, po murku, obok zasikanej
stacji Warszawa Powiśle, po trzy stopnie w górę, puk-
-puk. Niby nic się nie działo, a jednak wciąż ciągnęło go
do tej mieszkalnej prowizorki. Mógł tam przebywać ca
łymi godzinami, w lichym mieszkanku bez kina domo
wego, jacuzzi, maszyny do lodu, nawet bez porządnego
kibla, który u Jadzi był tak mały, że jak chciało się na
nim usiąść, to nie można było domknąć drzwi. A sikać
trzeba było na mocno ugiętych nogach, bo człowiek wa
lił głową w sufit z takim impetem, aż leciał tynk. No to
Cyprian gimnastykował się, a potem patrzył, jak Jadzia
"
181
robi pranie w maleńkiej umywalce albo prasuje dziecia
kowi spodnie na podłodze.
Czasem miał wrażenie, że całe jej życie zmieściłoby
się w pudełku od zapałek... taka zapałczana sierotka,
jak w baśni Andersena. Kiedy Cyprian był mały, zawsze
płakał, nim akcja na dobre się rozpoczęła, bo w samym
początku było już coś tak okrutnego i lodowatego,
że odbierało wszelką nadzieję na dobre zakończenie.
Chłopiec beczał zawsze wniebogłosy, a babcia karci
ła go ścierką, martwiąc się, że taki z niego mazgaj.
Z tej swojej słabości nigdy do końca nie wyrósł i choć
zaczytany egzemplarz Baśni wciąż stał u niego na pół
ce, nigdy więcej nie odważył się do niego zajrzeć.
Więc kiedy pewnego dnia Gucio poprosił, by poczytał
mu zadaną do szkoły Calineczkę, już na samo wspo
mnienie tej rozdzierająco smutnej historii miał usta
pełne łez. Czym prędzej wtedy porwał małego do
kina, byle tylko dalej od tych strasznych wzruszeń, od
chorej wyobrazni najnieszczęśliwszego chyba z bajko
pisarzy.
Opowieść o sympatycznym szczurze, który okazał się
kulinarnym geniuszem, rozpaliła im apetyt.
-Zabieram cię na sushi - zadecydował, lecz widząc
przerażone oblicze Gucia, gotów był natychmiast zmie
nić zdanie.
- Dobra, może być McDonald. Co lubisz najbardziej?
Big macki, cheesburgery, kawałki kurczaka z dipem
nugatowym?
Oczy chłopca stawały się coraz bardziej okrągłe,
a twarz nabrzmiała.
- Spokojnie, możemy zjeść jakiś bardzo zdrowy syf,
jak ci tak bardzo zależy... Chłopie, mów, o co chodzi,
bo mi zaraz zejdziesz. - Cyprian zaczął się na dobre
denerwować.
- Zśśś...
-???
- Siusiu.
Kiedy stanęli nad pisuarem i Cyprian pozwolił, by fizjo
logia dokonała tego, co dokonać się miało, zastanawiał
się dlaczego, u licha, nie ma w takich miejscach łatwo
dostępnych instrukcji obsługi dziecka albo przynajmniej
autoryzowanych serwisów. Albo dajmy na to...
- Kiedy ja nie mogę... - wyjąkał Gucio.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]