[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przymknij się! Chodzi o to, że wszyscy, którzy
mieli uczestniczyć w naszej imprezce z okazji Święta
Pracy, są już tutaj. Ale ktoś jeszcze o niej wie. I ty na
niego czekasz. Ktoś, komu o tej imprezce opowiedzia-
łaś podczas długiej zimy, spędzonej razem, choć żało-
śnie platonicznie.
- Elis! - Pogroziła mu palcem. - Czy przypadkiem
nie jesteś zazdrosny?
- Nie. Jestem oburzony. Spotykałaś się z nim przez
całą zimę i nie spaliście z sobą. Jeśli nie miałaś zamia-
ru poczynić w tym kierunku żadnych kroków, to dla-
czego nie pozwoliłaś mi spróbować go przeciągnąć na
moją stronę?
- Człowieku! Naprawdę nie rozumiesz, że po prostu
nie chciał się ze mną wiązać? Ani ja? W sposób... ro-
mantyczny. Zaprzyjaźniliśmy się, to wszystko.
Czy mówicie o Deanie? - spytała Dottie, zbliżając
się do stolika. W ramionach tuliła śpiące niemowlę.
Ulokowała je w foteliku, chwilę patrzyła na swoją po-
ciechę z rozczuleniem, po czym wzrok przeniosła na
Grace: - Myślisz, że wróci tu w tym roku ?
- Tak - odparł za nią Elis. - Uważasz, że pan Wright
pojawi się znów na wyspie? - spytał retorycznie.
Wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się szklanką,
żeby sprawiać wrażenie osoby jak najbardziej obojęt-
nej.
- W ostatnim mejlu faktycznie dawał do zrozumie-
nia, że wróci na wyspę - powiedziała po chwili. - Ale
czy na pewno i kiedy, tego nie wiem.
- Kręcisz, Grace! - rzucił ostro Elis. - Całe lato mej-
lowaliście z sobą i gadaliście przez komunikator. Nie
udawaj, że nie wiesz, czy on tu wróci. Przecież na
pewno opowiedziałaś mu o naszej tradycyjnej imprezie
z okazji Święta Pracy. Właśnie dlatego wciąż gapisz
się na drzwi.
- Czyli co? Zjawi się tu zaraz?! - krzyknęła rozemo-
cjonowana Dottie.
- Całkiem możliwe - mruknęła Grace.
- Wiedziałam! Och, wiedziałam! On mi się podoba,
a ty nam tylko mydlisz oczy tą... jak to nazywasz...
przyjaźnią.
- Nikomu nic nie mydlę - obruszyła się Grace.
- Zeszłej zimy po prostu zaprzyjaźniliśmy się. Jeśli
on tu wróci, to znów będziemy parą przyjaciół. Ja
nie zakochuję się w facetach ze stałego lądu. - Żeby
podkreślić szczerość swojej wypowiedzi, podniosła
szklankę do ust, niestety źle oceniła odległość
i większość piwa spłynęła na T-shirt.
- Parą przyjaciół... - powtórzył przeciągle Elis.
- Tak. Parą przyjaciół - powtórzyła twardo, chociaż
jej ręce trochę drżały, kiedy wycierała T-shirt.
- Ej, dajcie biednej kobiecinie spokój - włączył się
Rick. - Ona ma rację, że od tego faceta chce trzymać
się z daleka. Ludzie ze stałego lądu to nic tylko kłopot.
- Kochany! - Dottie dała mężowi sójkę w bok.
- Jak długo mam ci przypominać, że też jestem ze
stałego lądu? Gdybyś był taki uparty jak Grace i do
upadłego zaklinał się, że nigdy w życiu nie spojrzysz
na żadną uciekinierkę, nie bylibyśmy teraz razem! I nie
mielibyśmy naszej słodkiej Katie!
- Byłem tak samo uparty jak Grace, skarbie. To ty
wykazałaś się nadzwyczajną determinacją. I mamy po
prostu szczęście. Bo na dziesięć przypadków, kiedy
ktoś z wyspy związuje się z kimś ze stałego lądu,
przynajmniej dziewięć kończy się złamanym sercem.
Dlatego dobrze, że Grace zachowuje zdrowy rozsądek.
- Człowieku! - jęknął Elis, efektownie wywracając
oczami. - Przecież na tej wyspie jedyni wolni męż-
czyźni to wdowcy i ja! Chcesz, żeby w końcu wylą-
dowała z facetem, z którym nigdy nie pójdzie do łóż-
ka? Chociaż tak było zeszłej zimy, co, Grace?-
Uśmiechnął się zadowolony ze swojego głupiego dow-
cipu.
Grace miała ochotę go udusić.
- Zeszłej zimy przeżyłam piękną, platoniczną przy-
jaźń, Elis - oświadczyła twardym głosem.
- I dobrze - poparł ją Rick. - Trzymaj się tego, a ni-
komu krzywda się nie stanie.
- Jak myślicie, on przyjedzie czy nie? - Dottie wle-
piła oczy w drzwi. - Miałam zamiar wracać z Katie do
domu, ale chyba zostanę, jeśli ma się coś dziać...
- Nic się nie będzie działo - rzuciła szorstko Grace. -
Chociaż, skoro już tak koniecznie chcecie wiedzieć, w
moim ostatnim mejlu napisałam, że dziś będę tutaj. Ale
to nie ma żadnego znaczenia.
- Powiedzmy. A jak często pisałaś do niego mejle? -
spytał Elis. - Chciałbym to wiedzieć ze zwykłej ludz-
kiej ciekawości.
- Och, gdzieś tak raz na tydzień. Może trochę czę-
ściej, ale na pewno nie codziennie. - Gdyby chciała być
wobec siebie uczciwa, musiałaby przyznać, że tak na-
prawdę pisali do siebie codziennie. I co z tego? W
mejlach nie ma przecież nic romantycznego. Co innego
pogaduszki przez telefon. Późnym wieczorem, kiedy
na zakończenie rozmowy życzyli sobie słodkich
snów... Tak, to coś całkiem innego!
- A Charlie mówił, że tego lata co i rusz miał prze-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]