[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przekonaniem.
- Jeśli jesteś taka pewna, że tą kobietą była Helen, to musisz przecież coś o niej
2
wiedzieć - wyciągnął logiczny wniosek Giles. - Czy dobrze ją znałaś? Mieszkała tutaj? A
może tylko przebywała przez jakiś czas?
- Mówię ci, że nie wiem - Gwenda stała się spięta i zdenerwowana.
Giles spróbował od innej strony.
- A kogo jeszcze pamiętasz? Ojca?
- Nie. To znaczy, nie umiem powiedzieć. No wiesz, jego fotografia zawsze stała na
wierzchu. Ciotka Alison mawiała: To twój tata . Ale nie pamiętam go tutaj, w tym domu...
- A jakichś służących... nianię... czy kogoś takiego?
- Nie... nie. Im bardziej się staram, rym mniej pamiętam. Wszystko, co wiem, tkwi w
podświadomości, tak jak to było z tym machinalnym podchodzeniem do drzwi. Zapewne
gdybyś nie męczył mnie tak bardzo, Gilesie, przypomniałoby mi się więcej. Zresztą próby
wyjaśnienia tego wszystkiego są beznadziejne. To było tak dawno temu.
- Właśnie że nie są beznadziejne. Przyznała to nawet stara panna Marple.
- Ale nie podsunęła nam żadnego pomysłu, jak się do tego zabrać - odparła Gwenda.
- A z błysku w jej oczach wnoszę, że miała kilka koncepcji. Zastanawiam się, w jaki sposób
ona próbowałaby to wyjaśnić.
- Nie sądzę, by mogła wymyślić coś takiego, czego my nie potrafimy - stwierdził z
przekonaniem Giles. - Musimy przestać spekulować, Gwendo, i zabrać się do tej sprawy w
sposób systematyczny. Zrobiliśmy już początek, to znaczy przejrzałem parafialny rejestr
zgonów. Nie ma w nim żadnej Helen , której wiek byłby odpowiedni. A nawet wydaje mi się,
że nie było w ogóle żadnej Helen w tym okresie, który przeglądałem. Wśród tych, których
imiona brzmiały podobnie, znalazłem jedynie Ellen Pugg, lat dziewięćdziesiąt cztery. Teraz
musimy obmyślić następne posunięcie, które dałoby jakieś efekty. Jeśli twój ojciec i
zapewne twoja macocha mieszkali w tym domu, to musieli go albo kupić, albo też
wynajmować.
- Zgodnie z tym, co mówił Foster, przed Hengrave'ami mieszkali tu jacyś ludzie o
nazwisku Elworthy, a jeszcze przed nimi pani Findeyson. I nikt więcej.
3
- Twój ojciec mógł kupić ten dom, mieszkać w nim bardzo krótko, po czym znowu
sprzedać. Myślę jednak, że bardziej prawdopodobne jest, że go wynajął, zapewne z
umeblowaniem. A w takim razie najlepiej będzie, jeśli udamy się do agencji nieruchomości.
Zadanie to nie było wyczerpujące, w Dillmouth były bowiem raptem dwie takie
agencje. Panowie Wilkinson działali od stosunkowo niedawna. Otworzyli swoje biuro
jedenaście lat temu. Zajmowali się przede wszystkim małymi bungalowami i nowymi
domami na obrzeżach miasteczka. Druga agencja, panów Galbraitha i Penderleya, była tą,
w której Gwenda kupiła dom. Wszedłszy do biura tej właśnie agencji, Giles zaczął
opowiadać przygotowaną wcześniej historię. Otóż oboje z żoną są zachwyceni Hillside i
oczarowani Dillmouth. Jego żona, pani Reed, kiedyś tu już mieszkała jako małe dziecko. Ma
tylko bardzo mgliste wspomnienia z tego okresu, ale wydaje się jej, że to właśnie Hillside
było wówczas jej domem. Nie jest jednak tego pewna. Chciałby się więc dowiedzieć, czy jest
może w rejestrze agencji jakiś dokument, z którego wynikałoby, że major Halliday wynajmo-
wał przez jakiś czas Hillside. To musiało być jakieś osiemnaście czy dziewiętnaście lat
temu...
Pan Penderley rozłożył ręce w przepraszającym geście.
- Obawiam się, panie Reed, że nie jesteśmy w stanie panu pomóc. Nasze rejestry nie
sięgają tak daleko wstecz... to znaczy jeśli chodzi o krótkoterminowe umowy najmu domów
z umeblowaniem. Ogromnie mi przykro, panie Reed. Gdyby żył nasz stary pracownik, pan
Narracott, być może mógłby coś panu pomóc. Ale, niestety, zmarł ubiegłej zimy. Miał
niezwykłą pamięć, naprawdę wyśmienitą. I pracował w firmie blisko trzydzieści lat.
- Nie ma nikogo innego, kto mógłby o tym pamiętać?
- Cóż, wszyscy nasi pracownicy są stosunkowo młodzi. Naturalnie jest jeszcze stary
pan Galbraith, który kilka lat temu przeszedł na emeryturę.
- Może mogłabym jego zapytać? - zasugerowała Gwenda.
- Hm. Nie bardzo wiem... - w głosie pana Penderleya brzmiało powątpiewanie. - Miał
wylew w ubiegłym roku. I, niestety, jego umysł nie działa już w pełni sprawnie. Wiecie
4
państwo, on jest już po osiemdziesiątce.
- Mieszka w Dillmouth?
- Ach, tak. W Calcutta Lodge. To bardzo ładny, mały domek przy ulicy Seaton. Ale
naprawdę nie sądzę...
- Nie bardzo wierzę, żeby to coś dało - powiedział Giles do Gwendy - ale nigdy nie
wiadomo. Nie piszmy jednak do niego, tylko pójdzmy tam oboje i spróbujmy coś wskórać.
Calcutta Lodge stał w zadbanym ogrodzie, a i salon, do którego ich wprowadzono,
też był ogromnie schludny, choć nieco przeładowany. Pachniało w nim pastą do podłóg i
ziołami. Mosiężne klamki lśniły. Okna były nieskazitelnie czyste.
Szczupła kobieta w średnim wieku, która weszła do salonu, przywitała ich
podejrzliwym spojrzeniem.
Giles szybko wyjaśnił cel ich wizyty i z twarzy panny Galbraith ustąpił wyraz
przerażenia, typowy dla osoby, która l spodziewa się, że zaraz zostanie wciągnięta w rurę
odkurzacza.
- Bardzo mi przykro - powiedziała - ale naprawdę nie sądzę, abym mogła państwu
pomóc. To było tak dawno temu, prawda?
- Czasami zapamiętuje się jakieś charakterystyczne rzeczy - nalegała Gwenda.
- Ależ ja nie mogłam o czymś takim wiedzieć. Nigdy nie miałam nic wspólnego z
agencją. Mówi pani, że chodzi o majora Hallidaya? Nie, nie przypominam sobie, żebym się
natknęła w Dillmouth na kogoś o tym nazwisku.
- A może pani ojciec pamięta?
- Ojciec? - panna Galbraith pokręciła przecząco głową. - On już nie bardzo kojarzy
fakty i pamięć go zawodzi.
Gwenda w zamyśleniu wpatrywała się w mosiężny stolik z Benares, po czym
przeniosła wzrok na procesję hebanowych słoni, maszerujących wzdłuż komody.
- Wydawało mi się, że mógłby pamiętać - usprawiedliwiała się - ponieważ mój ojciec
wrócił wówczas z Indii. A państwa dom nazywa się Calcutta Lodge, prawda?
5
Przerwała, wpatrując się pytająco w gospodynię.
- Tak - potwierdziła panna Galbraith. - Ojciec spędził jakiś czas w Kalkucie. Prowadził
tam interesy. Potem wybuchła wojna i w 1920 roku przyłączył się do firmy tutaj, ale zawsze
mówił, że chciałby wrócić do Indii. Moja matka nielubiła jednak mieszkać w innych częściach
imperium... i trudno byłoby zresztą powiedzieć, że tamtejszy klimat jest zdrowy. Cóż,
zapewne chcielibyście państwo poznać mojego ojca. Sama nie wiem... właściwie ma dziś
jeden ze swoich lepszych dni...
Poprowadziła ich do małego ciemnego gabinetu. Rozparty w dużym wytartym fotelu
siedział tam stary mężczyzna z siwymi wąsami jak u morsa i lekko wykrzywioną twarzą. Kie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]