[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przytulają się do łba. Zeskoczyłem z siodła i wdepnąłem w coś. W ciało. W martwe ciało. W
martwe ciało młodego mężczyzny, mówiąc dokładniej.
Co za cholera... Oddałem wodze Kostuchowi i nachyliłem się nad trupem.
Zwłoki były nagie, a ciało ohydnie poszarpane. Nie przez kły i pazury zwierząt, mili moi.
Ktoś niezle pokiereszował tego młodzieńca. Wyglądał jak kawał mięsa w rzezni. Zaschnięta
krew, rozcięty brzuch, prawie oberżnięta przy samym ramieniu lewa ręka, czaszka
zmiażdżona tak, że prawe oko wypłynęło z oczodołu. A w lewej zrenicy, martwej i pustej,
zastygł porażający strach.
Chodz tu, Kostuch... rozkazałem.
Nachylił się koło mnie i gwizdnął przeciągle. A raczej starał się gwizdnąć, bo wyszło mu
coś w rodzaju dmuchnięcia przez usta.
Ale dali mruknÄ…Å‚.
Milutko, co? W tej cholernej mgle nawet nie usłyszymy, jak ktoś nam wsadzi miecz
pod żebro.
Kostuch kucnął i uważnie oglądał ciało.
Ależ go tłukli, Mordimer powiedział, kręcąc głową. Patrz tu. Dotknął palcami
obojczyka umarłego. Nawet go pogryzli...
Rzeczywiście, obok plam krwi i ran zadanych jakimiś narzędziami, wyraznie dostrzegłem
ślady po zębach i kawał wyszarpanego ciała. I to faktycznie były ślady po ludzkich zębach.
Znowu ktoś się bawi w wilkołaka? spytałem. Nieee odpowiedziałem sam sobie.
Nie używaliby wtedy broni.
Kostuch szarpnął ciało, tak że złączone do tej pory nogi rozdzieliły się.
Patrz tu powiedział.
Pomiędzy udami mężczyzny ziała czerwona, szarpana rana. Tam niegdyś były genitalia,
teraz nie zostały po nich nawet strzępy. Widziałem w życiu gorsze rzeczy, ale ta bezsensowna
śmierć robiła jednak wrażenie. Bezsensowna, bo nie widziałem celu w masakrowaniu w ten
sposób człowieka i porzucaniu ciała w głuszy. Zwłaszcza, że obrażenia sprawiały wrażenie,
jakby zadano je prawie jednocześnie. A więc nie tortury, a potem śmierć, tylko najpierw
zwierzęco dzikie masakrowanie żywego ciała, a potem pastwienie się nad zwłokami.
Zabrali? zapytałem. Jego fiuta?
Raczej zjedli mruknął Kostuch i wskazał następne ślady po zębach, tym razem
widniejące na udach i podbrzuszu. Mówię ci, Mordimer, to wilkołaki.
Słowo wilkołaki być może nie było nazbyt dobrym określeniem. Za bardzo kojarzy się
ono z różnymi głupstwami, bajędami i legendami, którym ludzie racjonalnie myślący (tacy
jak wasz uniżony sługa) nie dają posłuchu. Przemiana człowieka w wilka jest niemożliwa ze
względów czysto anatomicznych. Wiem to dobrze, mili moi, gdyż studia anatomiczne
należały do mego wykształcenia. Nie sądzicie chyba, że można wygrywać muzykę ludzkiego
ciała, nie posiadając stosownego wykształcenia oraz przygotowania?
Tyle, że niektórzy koniecznie chcieli się w takie wilki jednak zamieniać. Ganiali więc po
polach i lasach, nadzy lub ubrani jedynie w zwierzęce skóry i napadali Bogu ducha winnych
podróżnych albo miejscowych wieśniaków. Nieraz już takiego wilkołaka nie wilkołaka
zdarzało się nam schwytać i posłać tam gdzie jego miejsce na szubienicę. Czemu nie na
stos? zapytacie. Ano dlatego, by pokazać, że zwykła konopna lina zupełnie wystarcza na
przebierańca, i niepotrzebne są do tego święte płomienie.
Jakoś dziwnie zaopiekowali się jego rzeczami, jak na wilkołaki powiedziałem
sarkastycznym tonem. Myśl czasami, Kostuch, co?
Parsknął tylko, ale nic nie powiedział, bo wiedziałem, że w gruncie rzeczy się ze mną
zgadza.
Co robimy? zapytał.
A co mamy robić? wzruszyłem ramionami. Jedziemy dalej. Wilki będą miały
obiadek.
Przeprowadziliśmy konie obok trupa i wskoczyliśmy na siodła. Tyle zdążyliśmy zrobić,
kiedy zobaczyliśmy następne ciało. Tym razem młodej, nagiej dziewczyny. Jej jasne,
skołtunione włosy były zlepione krwią, skóra twarzy niemal oderwana od kości, a prawa pierś
wygryziona tak, że wisiały z niej jedynie strzępy. Zauważyłem, że nie miała również palców
u jednej z dłoni.
To bez sensu, Mordimer powiedział Kostuch, kiedy znowu kucaliśmy obok zwłok.
To nie ma żadnego sensu.
Nie musiał mi tego mówić. Ale ludzie, moi mili, nie zawsze kierują się rozumem.
Uczucia i emocje rządzą naszymi zachowaniami, jak świat światem, i rządzić będą do końca
tegoż świata. A tu widać uczucia i emocje podpowiadały mordercom, iż ciała należy
zmasakrować, a potem częściowo zjeść. Zresztą z całą pewnością nie chodziło o głód, lecz o
perwersyjną rozkosz wbicia się zębami w ludzkie mięso i szarpania go na strzępy. Szkoda, że
na świecie jest tylu osobników złych i zdegenerowanych. Cóż, Pan doświadcza rodzaj
człowieczy, ale stworzył również nas inkwizytorów, którzy jesteśmy strażnikami porządku i
siewcami miłości.
* * *
Mgła ustąpiła. Nadal przy ziemi snuły się szarawe strzępy, a powietrze było przesycone
wilgocią, ale w porównaniu z wczorajszym dniem pogodę można byłoby nazwać wręcz
uroczą. Przynajmniej widzieliśmy teraz las i przecinki wśród drzew oraz słońce próbujące
prześwitywać zza mglistego całunu.
Siedzieliśmy przy śniadanku złożonym z jęczmiennych placków, mięsa i wina, kiedy
usłyszałem dobiegający z lasu hałas, jakby ktoś nieostrożnie i w pośpiechu przedzierał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]