[ Pobierz całość w formacie PDF ]
teraz zrobić? Poczołgać się do drzwi?
- Chciałbym wiedzieć, o co ci chodzi - powiedział
tak cicho, jakby mówił do siebie. Przez moment nie
ruszała się. Riley wyciągnął rękę i zapalił stojącą
obok lampkÄ™.
_
Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Pięknie wyglądasz na tle okien.
Starała się zachować resztki godności.
_
Nie powinnam, nie proszona, tu przychodzić.
Przepraszam ciÄ™, Riley.
_
Po co tu przyszłaś? - Mówił tak szorstko, że
Debora aż się skuliła, nie rozumiejąc tego gniewu.
- Riley, proszę... - szepnęła.
_
Gdy weszłaś do foyer, pomyślałem... - Przerwał i
wstał z fotela. Podszedł do okna. - Po kiego diabła tu
brzyszłaś? - spytał ostro. - Ruth ma telefon. WieSz,
gdzie mieszka. Jeśli tak mnie nienawidzisz, to co tu
robisz?
_
NienawidzÄ™? Wcale ciÄ™ nie nienawidzÄ™!
ZARCZYNY NA NIBY 151
- Wyglądałaś, jakbyś się spodziewała, że zaciągnę
cię do kuchni i będę na tobie ostrzył noże! Strasznie
się śpieszyłaś, żeby wyjść z restauracji, a jednak
znajduję cię tutaj. Po co tu przyszłaś? Nie boisz się, że
coś ci mogę zrobić?
- Oczywiście, że nie. - Pokręciła głową. - Nie jesteś
gwałtownym człowiekiem, Riley. Skąd wiedziałeś, że tu
jestem? Wiedziałeś, bo inaczej nie przyszedłbyś na
górę.
- Parkingowy powiedział mi, że nie wyszłaś.
Jednak poszedł za mną, pomyślała.
- Więc mogłaś wejść tylko tutaj. Czy to cię tak
przeraża, ta myśl, że pogoniłbym za tobą?
- Nie - szepnęła. - Ale dlaczego zmieniłeś zdanie?
- Bo nie mogłem ci pozwolić tak odejść. Takiej
przestraszonej.
Coś w niej zadrżało, nikła nadzieja, tak słaba, że
bała się poruszyć, bała się głębiej odetchnąć.
- Co znaczyło... - Nie mogła rozpoznać własnego
głosu. - Riley, co sobie pomyślałeś, kiedy weszłam?
Przez chwilę wydawało się, że nie odpowie. Wyglądał
przez okno, opierając dłoń o szybę.
- Pomyślałem, że może chcesz się ze mną zobaczyć
- powiedział ledwo dosłyszalnie. - %7łe... może...
zatęskniłaś za mną.
Serce biło jej tak mocno, że nie mogła złapać tchu.
- Przyszłam, bo jest tu coś, czego chcę. - Spróbo-
wała uspokoić swój głos. - Ty.
- To wcale nie jest śmieszne, Deboro. - Zmarszczył
czoło.
- Też nie uważam tego za śmieszne. - Przesunęła
się ostrożnie za kanapę. Kolana drżały jej tak mocno,
że musiała się o coś oprzeć. - Nasz żart obr6cił się
przeciw żartownisiom. Dałam się złapać. Zakochałam
siÄ™.
Dostrzegła, że coś rozbłysło w jego oczach, coś, co
ZARCZYNY NA NIBY
152
wyglądało na strach i wywołało w niej zimny dreszcz.
Czyżbym posunęła się za daleko? - pomyślała. Może
nie powinnam była jeszcze mówić, że go kocham.
Nie, stwierdziła w duchu. Teraz jest czas na prawdę.
Bez względu na to, jak jest bolesna. Po prostu muszę
wiedzieć. A jeśli odpowiedz będzie najgorsza z moż-
liwych, to będę się musiała nauczyć z tym żyć. Ale
przynajmniej będę wiedziała.
- Kocham cię - powiedziała cicho. - Przykro mi,
jeśli nie chcesz tego słuchać, ale to prawda. I muszę
wiedzieć, czy w twoim życiu jest dla mnie miejsce. Nie
wiem co mi chciałeś na dole powiedzieć...
- Nie wiesz? - Jego głos drżał.
- ...ale jeśli też za mną tęskniłeś i jeśli mnie chcesz,
to zostanÄ™.
- Tak. Tak. - Był już przy niej.
Słowa odbiły się echem w cichym pokoju. Debora
poniyślała, że brzmią jak przysięga. Tak bardzo chciała,
by właśnie to znaczyły, że powiedziała szybko i niepew-
nie:
- To nie musi być na stałe, Riley.
- Musi, bardzo na stałe - powiedział twardo, tak jak
twarde były opasujące ją ramiona. - Tylko ty i ja, Deb-
Odetchnęła głęboko, a jego usta odszukały jej wargi
z głodnym pośpiechem. Przytuliła się do niego całym
ciałem, próbując przekazać mu, jak bardzo się cieszy.
- Wyjdziesz za mnie - wyszeptał z ustami przy jej
ustach.
-^ Powiedziałeś, że nie ożenisz się ze mną za żadne
pieniądze - przypomniała mu. Uśmiechnął się.
- Zmieniłem zdanie - powiedział łagodnie i znowu
zaczął ją całować, tym razem skupiając się na delikatnej
skófze jej skroni.
ZARCZYNY NA NIBY 153
To proste stwierdzenie wstrząsnęło nią. Przypo-
mniała sobie, że wtedy, gdy to powiedział, fundusz
powierniczy wyglądał na stracony. A teraz, gdy
pieniądze były bezpieczne - czy to robiło różnicę? Czy
dlatego chciał stałego układu, gwarantowanego przez
małżeństwo?
Riley usiadł na kanapie i pociągnął ją na swoje
kolana.
- Debbie, głuptasku! - oznajmił stanowczo. - Po-
wiedziałem, że nie ma na świecie takich pieniędzy, dla
których bym się z tobą ożenił.
- Czy to nie to samo? - spytała niepewnie.
- Ani trochę. - Złapał błyszczący, brązowy lok i
zaczął go powoli nawijać na palec, przyciągając jej
głowę. - Ile masz pieniędzy w kieszeni?
- Co cię to obchodzi? Chyba jakieś dziesięć dolarów.
Podniósł brwi.
- To czysta ciekawość, ale jak miałaś zamiar zapłacić
za kolacjÄ™?
- Mam kartę kredytową - powiedziała zdecydo-
wanie. - Wyjechałam z domu w pośpiechu... - Prze-
rwała.
- Rozumiem - uśmiechnął się.
Pomyślała niechętnie, że nagle rozumie stanowczo
za wiele. Na przykład to, że bez względu na kierujące
nim motywy, jest zbyt zakochana, żeby się tym
przejmować.
- W każdym razie - mówił wesoło - dziesięć
dolarów wystarczy. Ożenię się z tobą dla tych pieniędzy.
A gdybyś miała tylko dwa centy, to też by wystarczyło.
- Aha - odparła cicho. - Chodzi ci o to, że nie
żenisz się ze mną ...
- ...dla żadnych pieniędzy. Bo pieniądze nie mają tu
nic do rzeczy. A teraz, czy wyjdziesz za mnie? A może
masz jakieś uprzedzenia do stanu małżeńskiego, które
powinienem najpierw przełamać?
154 ZARCZYNY NA NIBY
Nie mogła wydobyć z siebie słowa, bo całował ją z
żarem i pasją. Poza tym chyba i tak wiedział, co by mu
odpowiedziała.
Minęło trochę czasu, zanim odzyskała zdolność
mowy. Siedziała koło niego, opierając głowę o jego
ramię. Bawił się jej włosami, jakby musiał jej dotykać,
by upewnić się, że jest tu rzeczywiście.
- A gdybym nie wróciła? - spytała w końcu.
- Nie jestem taki głupi, by siedzieć tu i czekać na
pogrzeb Idy - zakładając, że jednak nie jest wieczna -
w nadziei, że wtedy się tu pokażesz. Jeśli zerkniesz do
kalendarza w moim biurze, zobaczysz, że cały przyszły
tydzień zamierzałem spędzić w Chicago. Miałem
nadzieję, że zdążyłaś za mną zatęsknić i planowałem
przeprowadzić formalne oblężenie.
- Oj, tęskniłam - westchnęła Debora. - Pewnie na
sam twój widok rzuciłabym ci się w ramiona.
- Hm. Może szkoda, że na mnie nie zaczekałaś.
Aatwiej by się wszystko wyjaśniło. - Uśmiechnął się
do niej tak, że serce zabiło mocniej.
- Kiedy się zorientowałeś? - spytała cicho.
- %7łe znowu staniesz się zmorą mego życia?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]