[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mówił nic o przesłuchaniach przez Wydział Kontroli Wrogich Cudzo
ziemców. Nie powiedzi ał, dlaczego właści wie był aresztowany. O co go
oskarżano. O sabotaż? Sprzedaż tajemnic państwowych? Spisek w celu
obalenia rządu? Był winny? Był niewinny? (A może wcale go nie było?).
%7ładne z nas tego nie wiedziało. Nie chcieliśmy wiedzieć. Nie pytali
śmy. Wszystko to, co chcieliśmy zrobić, poszło w zapomnienie.
Na początku powoli krążył z pokoju do pokoju , brał do ręki różne przed
mioty, przyglądał im się ze zdziwieniem i odstawiał na swoje miejsce.
- Niczego tutaj nie poznaję - szeptał do siebie.
Po południu kładł się na kanapie i zasypiał - tylko po to, aby już kilka
minut pózniej ze strachem otworzyć oczy. Gdzie jestem? Siadał i wołał
nas do siebie. Przybiegaliśmy pędem.
- Co ci jest? - pytaliśmy. - Co się stało?
Odpowiadał, że chciał nas widzieć. Chciał popatrzeć na nasze twarze.
W przeciwnym razi e byłby przekonany, że wciąż śpi. %7łe się nie obudził.
W pociągu - wyznał nam pózniej - ciągle śniło mu się, że zasnął jak
kamień i przegapił właści wą stację.
Co dzień ubierał się w te same workowate spodnie. Był przekonany,
że nasz dom jest pod stałą obserwacją. Krzywił się, kiedy korzystaliśmy
z telefonu - Nie wiadomo, kto tego słucha - lub jadaliśmy obiad w ba
rze. Rzadko odzywał się do kogoś pierwszy. Po co mi kłopoty? Podej
rzewał dosłownie wszystkich: gazeciarza, domokrążców i drobniutką
starszą panią, która codziennie nam machała, kiedy przechodziliśmy
pod jej oknem, wracając ze szkoły. Każdy może być zwyczajnym szpic
lem, ostrzegał.
Oni po prostu nas nie lubiÄ…. Nic na to nie poradzimy.
Nigdy nie mówcie im więcej niż trzeba.
I nie myślcie ani przez chwilę, że macie wśród nich przyj aciół.
Różne drobiazgi - szczekanie psa sąsiadów, zle odłożone pióro albo
niespodziewana zwłoka - doprowadzały go do szału . Pewnego dnia nie
wytrzymał w kolejce w banku, przepchnął się do przodu i zaczął ude
rzać laską w podłogę.
87
- Nie będę sterczał tu cały dzień ! - krzyczał.
Odwróci liśmy głowy, udając, że go nie znamy. Nikt w kolejce się nie
odezwał.
- Nic ich to nie obchodzi ! - zawołał do nas, kiedy pomału skierowa
liśmy się do wyjścia. Zakryliśmy rękami uszy i poszliśmy sobie.
Nigdy nie wrócił do pracy. Firma, w której przed wojną miał posadę,
uległa likwidacji zaraz po Pearl Harbor, więc nikt tam na niego nie
czekał. Inni nie chcieli go zatrudnić - był stary, schorowany i niedawno
zwolniony z obozu dla przestępców podejrzewanych o współpracę z wro
giem. Coraz częściej więc przesiadywał w domu, przeglądając gazety
pod szkłem powiększającym i pisząc coś zawzięcie w niebieskim notat
niku. Czasem wychodził na podwórko, żeby podlać trawnik, lub zamia
tał werandę. A co dzień po południu, kiedy wracaliśmy po lekcjach ze
szkoły, robił nam podwieczorek: parę krakersów z dżemem albo talerz
starannie obranych i pokrojonych jabłek.
Zawsze się cieszył na nasz widok.
- Opowiadajcie, jak tam dzi siaj było! - wołał, gdy tylko stawali
śmy w drzwiach. Siadaliśmy razem z nim w kuchni i mówiliśmy mu
o szkole. O pogodzie. Sąsiadach. O tych samych sprawach, o których
zwykliśmy rozmawiać przed wojną. O niczym innym. Siedział pochy
lony na krzes jakby nas rzeczywiście słuchał, ale na wszystko -
1e,
Dzisiaj na lekcji ćma wleciała do ucha pani Campbell! Donald Harz
becker oberwał na całe życie! " - odpowiadał niezmiennie: Proszę, pro
szÄ™ . . .
Sprawiał wrażenie, jakby zawsze błądził mys gdzieś daleko.
1ami
Może mys
1ał o naszej matce. Może wci ąż tęsknił za nią i miał nadzie
ję, że choć raz wróci wcześniej z pracy. Może widział ją w wyobrazni,
jak setny raz przegląda się w cudzym sedesie. Wciąż tam jesteś?" Może
rozpamiętywał dawną obietnicę, złożoną dzień po ślubie - Nigdy nie
będziesz musiała pracować" - i wstyd mu było za to, co się stało. Na
nogach matki, tuż przy kostkach, pojawiły się sine żyły, a ręce miała
szorstkie i czerwone. Zdawało nam się, że za każdym razem coraz wol
niej wchodzi na werandę. A może wcale nie myślał o niej? Może bar
dziej ciekawiło go coś, co wyczytał z gazet? Afryka ńscy szej kowie uży
wają pieluch jako turbanów! albo Japoński cesarz wyparł się boskości l
I tak, jak na jeden dzień, miał dość informacji.
88
Zpiew ptaków rozbrzmiewał coraz głośniej i przenikli wiej. Powoli
ustępował chłód nocy. Matka zawsze wstawała bardzo wcześnie rano,
robi ła nam śniadanie, zarzucała na głowę białą chustkę i wybiegała z do
mu, by zdążyć na autobus. Nie malowała się, wkładała zwykłą cza ą
sukienkę oraz miękkie buty. Szczotki i szmaty nosiła w dużej papiero
wej torbie na zakupy. Wszystko musi się błyszczeć". Poruszała się
energicznie i na nic nie narzekała.
- Bądzcie grzeczni ! - wołała do nas, idąc do drzwi .
Zwi adomość, że mam dokąd pójść co rano, sprawiała mi ogromną
ulgę, przyznała się nam po latach.
Dni były coraz dłuższe, a nasz ojciec coraz więcej czasu spędzał sam
w swoim pokoju. Już nie czytywał gazet. Nie słuchał razem z nami
audycji z cyklu Dr IQ.
- I tak mam w głowie dość hałasu - twierdzi ł.
Słowa, które niedawno pisał w swoim notatniku, stały się mniejsze
i jakby słabsze, aż wreszcie znikły zupełnie. Idąc korytarzem, widywa
liśmy go, jak siedział na łóżku z rękami na kolanach i patrzył w okno,
jakby na coś czekał. Bywało, że wstawał i wkładał płaszcz, lecz nie
potrafił zmusić się do tego, by przekroczyć próg domu .
Co pewien czas podawaliśmy mu kapelusz, prosząc, żeby poszedł
z nami choćby na krótki spacer. Zawsze uśmiechał się i machał ręką.
- Lećcie przodem, dzieciaki - mówi ł.
Wieczorem kładł się wcześnie spać, o siódmej, zaraz po kolacji -
Dzień zaliczony" - ale sypiał mamie i wciąż się budził, dręczony tym
samym koszmarem: było już pięć minut po godzinie policyjnej, a on
znalazł się w potrzasku , bo był wciąż w zewnętrznym świecie, po nie
właści wej stronie drutu kolczastego.
- Muszę tam wracać ! - budził się z krzykiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]