[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wspominam o tym ku przestrodze rodziców, którzy nie szczepią swych dzieci z obawy, że mogłyby wskutek
tego umrzeć, czego nigdy nie mogliby sobie wybaczyć. Mój przykład świadczy, że żałować trzeba nieraz i
w przeciwnym wypadku, a wobec tego lepiej wybierać drogę bezpieczniejszą.
Nasz klub Junta" okazał się tak pożyteczny i przynosił tyle zadowolenia swym członkom, że wielu z nich
pragnęło wprowadzić doń przyjaciół, co było niemożliwością bez przekroczenia uznanej przez nas za
najodpowiedniejszą liczby członków, a mianowicie dwunastu. Od początku przyjęliśmy zasadę utrzymania
instytucji naszej w tajemnicy, której na ogół wszyscy dochowali. Chcieliśmy w ten sposób uniknąć zgłoszeń
osób niepożądanych, gdyż niektórym, być może, trudno byłoby odmówić. Należałem do przeciwników
zwiększania naszej liczby. Zamiast tego wysunąłem na piśmie wniosek, aby każdy z członków postarał się
utworzyć na własną rękę osobny klub o takim samym regulaminie, lecz nie powiadamiając jego uczestników,
że w jakiś sposób jest powiązany z Juntą". Korzyści stąd mogły płynąć ogromne: doskonalenie znacznej
liczby młodych obywateli przez zaprawianie ich w naszych zasadach oraz możność lepszego zapoznania się
54
przez nas z ogólną postawą mieszkańców w różnych sprawach, gdyż kierujący dodatkowym klubem członek
Junty" mógł wysuwać pożądane dla nas pytania, a potem zdawać w Juncie" sprawę z dyskusji w jego
klubie. Prócz tego kluby owe mogły służyć pomocą w rozwijaniu naszych własnych przedsięwzięć, a także
zwiększyć nasz wpływ na sprawy publiczne i naszą możność czynienia dobra przez rozpowszechnianie za
ich pośrednictwem przekonań Junty".
Projekt mój został przyjęty i każdy z członków podjął się utworzenia swojego klubu, choć nie wszystkim się
to udało. Powstało ich zaledwie pięć czy sześć, a każdy nosił odmienną nazwę: Winnica", Unia",
Związek" itd. Okazały się pożyteczne zarówno dla siebie, jak i dla nas, dostarczały różnych cennych
wiadomości, a będąc pouczające dla nas, same z kolei oddziaływały w naszym duchu na opinię publiczną
przy różnych okazjach, o których wspomnę we właściwym czasie.
W roku 1736 wybrany zostałem na pierwszy mój urząd pisarza Zgromadzenia. Wybór tego roku przeszedł
bez sprzeciwu; ale w roku następnym, kiedy znów wysunięto moje nazwisko (wybór pisarza, podobnie jak
członków Zgromadzenia, odbywał się corocznie), jeden z nowych członków wygłosił przeciwko mnie długą
mowę, chcąc poprzeć innego kandydata. Zostałem jednakże wybrany, z czego byłem tym bardziej
zadowolony, że oprócz płacy, jaką otrzymywałem za bezpośrednie usługi, jako pisarz, piastowanie urzędu
ułatwiało mi pozyskiwanie sobie członków Zgromadzenia, którzy starali się o zamawianie u mnie druku
uchwał, ustaw i papierowych pieniędzy; zdarzały się też inne przygodne zamówienia publiczne, przeważnie
nader korzystne.
Toteż sprzeciw nowego członka był mi mocno nie na rękę, zwłaszcza, że chodziło tu o człowieka zamożnego
i wykształconego, który miał wszelkie widoki zdobycia wielkich wpływów w Izbie, co zresztą istotnie
nastąpiło. Nie zamierzałem wszakże ubiegać się o jego życzliwość drogą okazywania mu służalczych
względów, ale odczekawszy trochę obrałem inną metodę. Wiedząc, że ma on w swojej bibliotece pewną
bardzo rzadką a interesującą książkę, wystosowałem doń list, w którym wyraziłem pragnienie przejrzenia
książki oraz prośbę, aby zechciał łaskawie pożyczyć mi ją na kilka dni. Przysłał mi ją natychmiast, ja zaś
zwróciłem po niespełna tygodniu z nowym listem, w którym wypowiedziałem moją gorącą wdzięczność.
Kiedy niebawem spotkaliśmy się w Izbie, przemówił do mnie (czego nigdy dotąd nie robił) i wdał się w
nader uprzejmą rozmowę. Odtąd też okazywał zawsze gotowość dopomagania mi przy każdej sposobności i
wkrótce bardzo zaprzyjazniliśmy się, a przyjazń ta trwała aż do jego śmierci. Wypadek ten potwierdził raz
jeszcze prawdziwość starej maksymy, której dawno już nauczyłem się, a która głosi, że: Ten, kto raz ci
wyrządził przysługę, będzie bardziej skory oddać ci nową niż ktoś, komuś ty usłużył". Zwiadczy to także, iż
o wiele korzystniej jest poniechać nieprzyjaznych kroków aniżeli mieć je w pamięci, odpłacać i
podtrzymywać.
W roku 1737 pułkownik Spotswood, pózniejszy gubernator Wirginii, a podówczas poczmistrz generalny,
niezadowolony z postępowania swego zastępcy w Filadelfii z uwagi na jego zaniedbywanie się w
obowiązkach i niedokładności w rachunkach, odebrał mu to stanowisko i zaofiarował je mnie. Przyjąłem
ofertę chętnie i przekonałem się wkrótce, że dobrze uczyniłem. Chociaż płaca była niska, ułatwiło mi to
otrzymywanie korespondencji potrzebnych dla mej gazety i zwiększyło zarówno popyt na gazetę, jak i liczbę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]