[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Bez nazwisk. Poważny błąd. Jak to się stało?
- Pojechała do tej lecznicy. Mówiłem już panu. Jej siostra miała operację.
-I co?
- Operacja się udała. Spodziewaliśmy się, że A. S. wróci do Savoyu. Zatrzymała tam
apartament. Nie wróciła. Lecznica była pod obserwacją, więc mieliśmy pewność, że stamtąd
nie wyszła. Zakładaliśmy, że jest w lecznicy.
- A nie jest?
- Właśnie się dowiedzieliśmy. Odjechała karetką dzień po operacji.
- A więc świadomie wyprowadziła was w pole?
- Na to wygląda. Przysiągłbym, że nie wiedziała, że ją śledzimy. Zachowaliśmy wszelkie
środki ostrożności. Byliśmy we trójkę i...
- Nie czas na tłumaczenia. Gdzie pojechała karetką?
- Do University College Hospital.
- Czego dowiedzieliście się w szpitalu?
- %7łe przywieziono pacjentkę pod opieką pielęgniarki. Pielęgniarką musiała być Anna
Scheele. Nikt nie wie, gdzie się udała po przywiezieniu pacjentki.
- A pacjentka?
- Nic nie wie. Była pod narkozą.
- A więc Anna Scheele wyszła z University College Hospital przebrana za pielęgniarkę i
mogła oddalić się wszędzie?
- Tak. Jeśli wróci do Savoyu...
- Nie wróci do Savoyu - uciął tamten.
- Sprawdzić w innych hotelach?
- Tak, ale założę się, że to nic nie da. Jest na to przygotowana.
- Jakie dostajemy instrukcje?
- Sprawdzcie porty: Dover, Folkestone itd. Sprawdzcie linie lotnicze. Przede wszystkim do
Bagdadu na każdy lot przez najbliższe dwa tygodnie. Rezerwacja nie będzie na jej
nazwisko. Szukajcie osób w jej wieku.
- Zostawiła walizki w Savoyu. Może się po nie zgłosi.
- Na pewno nie. Nie jest taka głupia jak ty. Czy jej siostra coś wie?
37
- Jesteśmy w kontakcie z jej osobistą pielęgniarką w lecznicy. Siostra myśli, że A. S. jest w
Paryżu, załatwia
tam jakieś sprawy dla Morganthala i mieszka w hotelu Ritz. Jest przekonana, że A. S. wraca
do Stanów dwudziestego trzeciego.
- Słowem, A. S. nic jej nie powiedziała. Nie zrobiłaby tego. Sprawdzcie te loty. To jedyna
nadzieja. Musi się dostać do Bagdadu i musi tam lecieć samolotem, żeby zdążyć. I,
Sanders...
-Tak?
- %7ładnych wpadek więcej. To twoja ostatnia szansa.
Rozdział dziewiąty
Shrivenham, młody pracownik Ambasady Brytyjskiej, przestępował z nogi na nogę, gapiąc
się na samolot krążący nad lotniskiem w Bagdadzie. Burza pędząca tumany kurzu szalała
nad miastem. Palmy, domy, ludzie -wszystko spowite było gęstą, brunatną mgłą. Burza
zerwała się znienacka.
Lionel Shrivenham zauważył z głęboką rozpaczą w głosie:
- Założę się, że nie wylądują.
- I co wtedy?
- Pewno pojadÄ… do Basry. Tam jest podobno dobra pogoda.
- Czekasz na kogoś ważnego? Shiwenham znowu jęknął.
- Ale mam szczęście! Opóznia się przyjazd nowego ambasadora. Radca Landsdowne jest w
Anglii. Radca do spraw Wschodu, Rice, chory na infekcję gastryczną, leży z bardzo wysoką
gorączką. Best jest w Teheranie; a ja tutaj, z całym tym pasztetem. Co za zamieszanie
wokół tego faceta! Zupełnie nie wiem dlaczego. Nawet tajne służby postawiono na nogi.
Należy do tych podróżników, co to zawsze krążą gdzieś na wielbłądzie po jakiejś głuszy. Nie
wiem, dlaczego on jest dla nas taki ważny, ale tak czy owak to gruba ryba, a ja mam
spełniać każde jego życzenie. Dostanie szału, jeśli odeślą ich do Basry. Nie wiem, co
powinienem zrobić. Sprowadzić go nocnym pociągiem? A może lepiej jutro samolotem RAF-
u?
Shrivenham znowu westchnął. Wzrosło w nim poczucie krzywdy, a zarazem
odpowiedzialności. Od czasu swego przyjazdu do Bagdadu, trzy miesiące temu, miał
ustawicznego pecha. Czuł, że jeszcze jedno potknięcie i jego świetnie zapowiadająca się
kariera legnie w gruzach.
Samolot zmienił kurs i zaczął się zniżać.
- Nie da rady - stwierdził Shrivenham, ale zaraz krzyknął w podnieceniu: - Patrzcie
państwo... chyba podchodzi do lądowania.
Jeszcze kilka chwil i samolot usiadł spokojnie na ziemi, a Shrivenham szykował się do
powitania swego ważnego gościa.
Męskim okiem wypatrzył niebrzydką dziewczynę, po czym wystąpił, by przywitać
38
przypominającą pirata postać w powiewnym płaszczu.
Doskonały strój na maskaradę" - pomyślał z dezaprobatą, a głośno powiedział:
- Sir Rupert Crofton Lee? Shrivenham z Ambasady Brytyjskiej.
Sir Rupert, myślał Shrivenham, jest dość lakoniczny, chociaż może trudno się dziwić po tym
całym napięciu przy krążeniu nad miastem i niepewności, czy samolot wyląduje, czy nie.
- Okropna pogoda - podjÄ…Å‚ Shrivenham. - ZresztÄ… nie pierwszy raz w tym roku zdarzajÄ… siÄ™
takie rzeczy. A, jest pana bagaż. W takim razie idziemy, wszystko w porządku.
Kiedy znalezli się w samochodzie, Shrivenham powiedział:
- Myślałem przez chwilę, że skierują was na inne lotnisko. %7łe tu nie można będzie
wylądować. Nagle taka burza!
Sir Rupert wydął mocno policzki i powiedział ważnym głosem:
- To byłaby katastrofa, zupełna katastrofa. Gdybym musiał zmienić plany, młody człowieku,
skutki byłyby poważne i dalekosiężne.
Co za ważniak - pomyślał Shrivenham bez odrobiny respektu. - Tacy jak on uważają, że
świat się kręci wokół ich wariackich spraw".
A głośno powiedział z szacunkiem:
- Wyobrażam sobie, sir.
- Czy orientuje siÄ™ pan, kiedy ambasador dotrze do Bagdadu?
- Na razie dokładnie nie wiadomo, sir.
- Nie chciałbym się z nim rozminąć. Ostatni raz widziałem go... zaraz... tak, w trzydziestym
ósmym w Indiach. Shrivenham milczał z rezerwą.
- Rice jest tutaj, o ile siÄ™ nie mylÄ™.
- Tak, sir, jest radcÄ… do spraw Wschodu.
- Zdolny człowiek. Dużo wie. Chciałbym się z nim zobaczyć.
Shrivenham zakaszlał gwałtownie.
- Prawdę mówiąc, sir, Rice jest chory. Wzięli go na obserwację do szpitala. Ostry nieżyt
żołądka. To wygląda na coś poważniejszego niż nasza zwykła bagdadzka niestrawność.
- Co to może być? - sir Rupert odwrócił się gwałtownie. - Ostry nieżyt żołądka, hm... Objawy
wystąpiły nagle, czy tak?
- Tak, przedwczoraj, sir.
Sir Rupert zmarszczył brwi. Nagle opuściła go afektowana wyniosłość, stał się bardziej
zwykły, nawet zatroskany.
- Zastanawiam się... - powiedział.
Shrivenham patrzył na niego uprzejmie i wyczekująco.
- Zastanawiam siÄ™ - podjÄ…Å‚ sir Rupert - czy to nie jest przypadek spowodowany zieleniÄ…
Scheelego.
Shrivenham milczał w zakłopotaniu.
Przed mostem Feisal samochód skręcił w lewo do Ambasady Brytyjskiej.
Sir Rupert nagle pochylił się do przodu.
- Proszę się zatrzymać na chwilę - powiedział rozkazująco. - Tak, po prawej. Tam gdzie te
39
garnki.
Samochód podjechał miękko do prawego krawężnika i zatrzymał się.
Znajdował się tam mały iracki sklepik zawalony garnkami z surowej białej gliny i dzbanami
na wodÄ™.
Niewysoki krępy Europejczyk, który rozmawiał z właścicielem sklepu, oddalił się w kierunku
mostu w chwili, gdy podjechali. Shrivenhamowi wydawało się, że to Crosbie z I and P,
którego spotkał raz czy dwa.
Sir Rupert wyskoczył z samochodu i ruszył zamaszyście do sklepiku. Wziął jeden garnek i
zaczął rozmawiać po arabsku z właścicielem, ale w tak szybkim tempie, że Shrivenham nic
nie mógł zrozumieć: mówił po arabsku powoli, przychodziło mu to z trudem i miał
ograniczony zasób słów.
Sprzedawca uśmiechał się, rozkładał szeroko ręce, gestykulował, coś tłumaczył. Sir Rupert
wyciągał rozmaite garnki i o coś pytał. W końcu wybrał dzban z wąską szyjką, wepchnął
właścicielowi do rąk pieniądze i wrócił do samochodu.
- Ciekawa technika - powiedział sir Rupert. - Wyrabiają to w ten sam sposób od tysięcy lat,
ten sam kształt mają dzbany w jednym z górskich regionów Armenii.
Włożył palec do wąskiego otworu, obracając nim w kółko.
- Surowa robota - stwierdził Shrivenham bez entuzjazmu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]