[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciastka.
Masz na myśli, żebyśmy... zaadoptowali dziecko?
Zaskoczenie w głosie Maksa zachęciło ją.
Rozmawialiśmy o założeniu rodziny rzekła a ponieważ nigdy nie będę mia-
ła własnego dziecka...
Może będziesz.
Nie, nie. Lekarze powiedzieli to jasno.
Lekarze często się mylą.
Nie tym razem powiedziała ledwie dosłyszalnie. Jest we mnie... zbyt wiele
złego. Nigdy nie będę miała dziecka, Maks. Nigdy.
Adopcja... Maks zastanawiał się nad tym, pijąc kawę. W końcu zaczął się roz-
promieniać. Tak. To niezły pomysł. Zliczna mała dziewczynka...
Myślałam o chłopczyku.
No cóż, to jasne jak słońce, że w tej sprawie nie osiągniemy kompromisu.
A może jednak odpowiedziała szybko. Zaadoptujemy dziewczynkę i chłop-
ca.
Zaplanowałaś to, prawda?
Och, Maks. Tobie podoba się ten pomysł. Widzę to. W tym tygodniu moglibyśmy
porozmawiać z kimś z agencji do spraw adopcji. I jeśli...
Poczekaj chwilę powiedział. Jesteśmy małżeństwem dopiero od czterech
miesięcy. Nie powinniśmy się śpieszyć. Musimy poznać się trochę lepiej. Wtedy będzie-
my gotowi na dzieci.
Nie kryła rozczarowania.
Jak długo to potrwa?
Tyle, ile to konieczne. Sześć miesięcy... rok.
Posłuchaj. Znam ciebie, a ty znasz mnie. Kochamy się i lubimy. Jesteśmy inteli-
gentni, rozsądni i mamy masę pieniędzy. Czego więcej trzeba, by się stać dobrymi ro-
dzicami?
45
Musimy osiągnąć spokój ducha powiedział.
Ty już przestałeś się miotać. Osiągnąłeś wewnętrzny spokój.
Tylko częściowo oznajmił. A ty musisz spojrzeć w twarz pewnym faktom.
Na przykład jakim? spytała zaczepnie, chociaż znała odpowiedz.
Musisz stawić czoło temu, co wydarzyło się przed dwudziestu czterema laty, przy-
pomnieć sobie to, czego nie chcesz pamiętać... każdy szczegół z dnia, kiedy zostałaś po-
bita... wszystko o człowieku, który ci to zrobił, gdy miałaś sześć lat. Dopóki sobie z tym
nie poradzisz, będą cię dalej męczyć nocne koszmary. Nigdy nie osiągniesz pełnego spo-
koju ducha, jeśli nie spojrzysz wspomnieniom prosto w oczy i nie przepędzisz ich.
Przechyliła głowę, przerzucając długie włosy przez ramię.
Aby zostać dobrą matką, nie muszę stawiać czoła temu, co się wtedy wydarzyło.
Myślę, że musisz.
Ale Maks, tyle dzieci nie ma domu, przyszłości, nadziei na lepsze jutro. Już w tej
chwili moglibyśmy dać takiej dwójce...
Zcisnął ją za rękę.
Znowu bawisz się w Atlasa. Mary, rozumiem cię. Jest w tobie więcej miłości niż
w kimkolwiek, kogo do tej pory znałem. Chcesz się nią dzielić i tylko to jest dla ciebie
ważne. I obiecuję ci, że będziesz miała tę szansę. Ale adopcja to poważny krok. Zrobimy
go dopiero wtedy, gdy będziemy gotowi.
Nie mogła się na niego gniewać. Uśmiechnęła się tylko i powiedziała:
Zobaczysz. Jeszcze cię przekonam.
Westchnął.
Prawdopodobnie tak będzie.
Mary nie lubiła szybkiej jazdy. Kiedy miała dziewięć lat, jej ojciec zginął w wypadku.
Była wtedy z nim w samochodzie. Od tego czasu uważała samochód za zdradliwą ma-
szynę.
Wytrzymywała duże prędkości tylko wtedy, gdy Maks siedział za kierownicą. Kiedy
on prowadził, odprężała się i nawet cieszyła widokiem przesuwającego się za oknem
krajobrazu. Maks był jej strażnikiem. Opiekował się nią i ją chronił. Przy nim nie mo-
gło jej spotkać nic złego.
Szybka jazda mercedesem sprawiała mu wielką przyjemność. W ten sposób testo-
wał swój refleks i umiejętność omijania drogowych patroli policyjnych. Lubił samocho-
dy tak samo jak swą kolekcję pistoletów, a kiedy prowadził, oddawał się temu bez resz-
ty, tak samo jak kochaniu się. Na nie zatłoczonych autostradach rzadko miewał ochotę
do rozmowy. Kierował wtedy całą uwagę na samochód i umykającą przed kołami szosę.
W takich chwilach wyglądał jak pełen skupienia drapieżny ptak o stalowych oczach.
Kiedy prowadził, Mary dostrzegała w nim człowieka, którego brawura, siła i potrze-
46
ba silnych wrażeń pchała kiedyś do niejednej potyczki. Ale o dziwo, ta strona jego cha-
rakteru nie przerażała jej. Przeciwnie, czyniła go o wiele bardziej atrakcyjnym.
Pruli do Los Angeles z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę.
Osiemnastopokojowy dom w angielskim stylu w Bel Air wyglądał elegancko i szy-
kownie w cieniu wysokich drzew. Tę dwuakrową posiadłość Mary kupiła za wszystkie
pieniądze, które zarobiła na dwóch pierwszych bestsellerach, ale nigdy nie żałowała za-
kupu.
Kiedy zaparkowali na kolistym podjezdzie, Emmet Churchill wyszedł, aby ich powi-
tać. Miał siwe włosy i schludny wąsik. Dobiegał sześćdziesiątki, ale na jego twarzy nie
pojawiły się jeszcze zmarszczki. %7łycie kamerdynera służyło zarówno jemu, jak i jego żo-
nie.
Mieli państwo dobrą podróż?
Niezłą odpowiedział Maks. Od czasu do czasu przyśpieszałem do stu dwu-
dziestu, a Mary ani razu nie krzyknęła.
Ja bym to zrobił oznajmił Emmet.
Mary oczekiwała, że na podjezdzie zastanie drugiego mercedesa.
Alana nie ma w domu?
Zjawił się po czyste rzeczy odpowiedział Emmet ale śpieszyło mu się na wa-
kacje.
Była rozczarowana. Miała nadzieję, że przy najbliższej okazji przekona go, iż mógłby
dogadać się z Maksem, gdyby obaj się o to postarali.
Jak się ma Anna? zapytała Emmeta.
Doskonale. Kiedy zadzwoniła pani dziś rano, aby zapowiedzieć powrót do domu,
od razu zaczęła planować obiad. Teraz jest w kuchni.
Kiedy Maks się odświeży, pojedzie na zakupy do Beverly Hills rzekła Mary.
Proszę, wyjmij nasze bagaże z mercedesa, zanim wyruszy.
Już się robi.
Podeszła do drzwi.
I czy mógłbyś wyprowadzić z garażu mój samochód? O czwartej trzydzieści mam
wizytę u doktora Cauvela. Chcę...
Mężczyzna rusza w jej stronę, bezlitosny, zadaje silne pchnięcie, nóż wbija się głęboko
w żołądek, ostrze obraca, rozdziera mięśnie, tryska krew, ogarniają ból, zaczyna napływać
ciemność, ciemność...
Odzyskała świadomość, gdy Maks kładł ją na łóżku w sypialni na piętrze. Przylgnęła
do niego. Nie mogła opanować drżenia.
Co ci jest?
47
Przytul mnie poprosiła.
Zrobił to.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]