[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzieje, przegrupowali się na moście, po czym rządkiem jeden po drugim, wdarli się przez
płonącą barykadę do wsi. Pogalopowali ulicami, podpalając domy. Machnąłem mieczem w
stronÄ™ drzew.
- Teraz, Jean!
Ciemny kształt, spadający z nieba, przemknął przez drogę i trafił jednego z jezdzców,
wysadzając go z siodła. Leżał na ziemi, zdumiony, przygnieciony ciężarem własnej zbroi.
Podniosłem nad nim miecz i krzyknąłem w szczeliny jego przyłbicy:
- To za Sophie, ty ścierwo. Poczuj, jak smakuje śmierć z ręki błazna. - Opuściłem
miecz, który wszedł gładko przez złącze nad napierśnikiem, przeszył na wylot ciało i
zakleszczył się. Nie mogłem go wyjąć.
Byłem bezbronny, lecz przez moment odczuwałem satysfakcję. Przygotowania nie
poszły na marne. Ludzie walczyli. Siedmiu napastników, zapewne już nieżywych, leżało na
ziemi. Dwaj inni, bez koni, otoczeni przez wieśniaków, którzy okładali ich pałkami i
kamieniami, wymierzali na oślep ciosy, które nikomu nie czyniły krzywdy.
Widziałem, jak Alphonse wskoczył na plecy jednego z napastników i wbił nóż przez
wizjer jego przyłbicy. Tafur rzucił się do przodu. Chcąc strącić chłopca, miotał się w tył i w
przód wywijając maczugą. Inny chłopak grzmotnął go belką w kolana.
Napastnik upadł na ziemię, wtedy Alphonse wbił mu nóż w szyję. Tafur przekręcił się
i znieruchomiał.
Ludzie biegali we wszystkie strony i krzyczeli. Napastnicy pędzili przez wioskę,
podpalając słomiane strzechy, które błyskawicznie strzelały wysokim płomieniem. Było ich
tylko pięciu, ale uzbrojonych i na koniach. Gdybyśmy teraz dali za wygraną, mogli opanować
wioskÄ™.
Puściłem się pędem, bezbronny, w stronę placu.
- Aap - krzyknęła Emilie, rzucając mi kostur.
Zobaczyłem, jak po przeciwnej stronie drogi Jacqueline, rumiana mleczarka, rzuciła
kamieniem w napastnika, a nadjeżdżający z tyłu drugi roztrzaskał jej głowę maczugą. Z
drzew posypały się strzały i morderca spadł na ziemię. Natychmiast rzucili się na niego
wieśniacy, kopiąc go i okładając pałkami i motykami.
Raptem na placu zrobiło się jasno. Aimee, córka młynarza, i ojciec Leo podłożyli
ogień pod pas zarośli, otaczających plac.
Konie napastników stanęły dęba. Jeden z Tafurów runął prosto w płomienie. Reszta
jezdzców miotała się po placu, nie mogąc zmusić koni do wyrwania się z kręgu ognia.
Jezdziec, który spadł z konia, wstał ogarnięty płomieniami.
Rzucał się gwałtownie na wszystkie strony, przez szczeliny jego zbroi wydostawał się
na zewnątrz dym. Płomienie przeniknęły pod pancerz; skóra napastnika gotowała się jak w
garnku stojÄ…cym na ogniu.
Dwaj napastnicy nadal pozostawali uwięzieni w pierścieniu ognia. Jeden zmusił konia
do skoku, lecz Martin podbiegł i uderzył konia w nogi. Jezdziec zamierzył się na Martina
maczugą, ale koń go zrzucił, a maczuga wypadła mu z ręki.
Leżąc na ziemi, wymachiwał rękami, starając się uchwycić broń, lecz Aimee, która
wyskoczyła z ciemności, podniosła siekierę i rozrąbała napastnikowi głowę.
Zwyciężaliśmy! Mieszkańcy walczyli jak straceńcy, którzy stoją wobec ostatniej
szansy. Mimo to dwóch lub trzech napastników nadał nam zagrażało.
Raptem ku mojemu przerażeniu ostatni Tafur, który znajdował się w pierścieniu ognia,
wyrwał się i pognał, wywijając toporem, ku Aimee, stojącej nad napastnikiem, którego zabiła.
- Aimee, uważaj! - wrzasnąłem. Puściłem się pędem krzycząc ze wszystkich sił.
Nie mogłem znieść myśli, że młynarz mógłby stracić ostatnie dziecko.
Dziewczynka nadal stała, nieświadoma nadciągającej śmierci. Biegłem ile sił w
nogach mając pustkę w głowie. Byłem w odległości dwudziestu kroków gdy jezdziec stanął w
strzemionach i podniósł topór.
Jeszcze sześć kroków...
- Nie... - wrzasnąłem. Dotarłem do niej ułamek sekundy przedtem, nim Tafur opuścił
topór. Przewróciwszy ją na ziemię, przykryłem własnym ciałem, oczekując lada moment
wbijającego mi się w plecy ostrza. Ale cios nie nastąpił.
Tafur pogalopował kawałek dalej, po czym zawrócił. Przez moment stał, ściągnąwszy
wodze, i patrzył na pogrom swoich towarzyszy.
Wiedziałem, o czym myśli; niejednokrotnie spotykałem się z tym na krucjacie. To był
moment bitwy, kiedy żołnierz już wie, że wszystko stracone - pozostaje mu tylko walczyć,
dopóki sam nie zginie, zadając wrogowi jak najwięcej strat.
Wypchnąłem Aimee z placu i wstałem z ziemi. Znalazłem się sam na sam z
napastnikiem, majÄ…c do obrony jedynie drewniany kostur.
Nie chciałem zginąć, lecz nie miałem zamiaru uciekać.
Jezdziec spiął potężnego konia i zaszarżował. Ciemna postać gnała ku mnie z
Å‚oskotem kopyt, mimo to siÄ™ nie cofnÄ…Å‚em.
Stanąłem mocno na nogach i podniosłem kostur.
ROZDZIAA 95
Kiedy szarżujący rycerz podniósł topór, przemknąłem tuż pod nim na przeciwną
stronę, a następnie z całej siły uderzyłem kosturem w nogi konia. Zwierzę zarżało z bólu, nogi
się pod nim ugięły, a jezdziec wyleciał z siodła. Zwalił się z hukiem na ziemię, po czym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]