[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odchrząkuję, podaję jej bilet, próbując nie robić z tego afery.
O mój Boże!!! piszczy Riley.
Kuzyn Coś wyje w odpowiedzi.
To bilet na koncert One Direction! Do pierwszego rzędu! Wielkie niebieskie oczy
błyszczą z podniecenia. Patrzy na mnie. Powaga?
Niestety.
Nastolatki zaczynają paplać radośnie między sobą. To trwa.
I trwa.
Rory uśmiecha się do mnie.
Musisz iść na ten koncert?
Niechętnie przytakuję.
Ha! Zmieje się ze mnie, wskazując palcem. Masz przerąbane.
Warczę:
Zamknij się, młody.
Po czterech godzinach dziewczęcych krzyków, nie słyszę kompletnie nic. Nawet
jeszcze w drodze powrotnej, siedząc w samochodzie Stantona, czuję, że wszystko jest
przytłumione słowa dziewczyn śpiewających na tylnym siedzeniu dochodzą do mnie
jakby spod wody.
Wracamy do domu Chelsea, gdzie zastajemy ją wraz z Sofią i Brentem w salonie
przy kawie. Sofia trzyma Ronana, który śpi w jej ramionach. Na jej widok na twarzy
Stantona pojawia się głód.
Jak było? pyta Chelsea, uśmiechając się seksownie, chcąc się droczyć.
Unoszę rękę.
Nie każ mi tego powtarzać. Staram się wyrzucić to z pamięci.
Jednak za pózno na to, Presley i Riley opowiadają wszystko ze szczegółami,
przekrzykując się nawzajem. Często padają wyrażenia takie jak: o Boże , nie
wierzę , najlepsze i o Boże .
I wtedy& piszczy Riley, chwytając ciotkę za rękę. Harry popatrzył prosto na
mnie!
Zerkam na Stantona.
Możesz powtórzyć, który to Harry?
Ten, który na gwałt potrzebuje fryzjera.
Próbuję zorientować się który to, ale oni wszyscy potrzebują fryzjera.
Tatusiu? pyta Presley. Czy Riley może u nas spać?
A właśnie, ciociu, mogę spać u Presley? pyta Riley niemal w tym samym czasie.
Najwyrazniej dzięki One Direction przyjazń nawiązuje się natychmiastowo. Ktoś
powinien wysłać tych gnojków na granicę izraelsko-palestyńską, żeby pomogli
w rozwiązaniu konfliktu.
Stanton mówi, że oczywiście, Chelsea również się zgadza. Następuje więcej pisków
i obie pędzą na górę po rzeczy Riley.
Gdzie reszta? pytam Chelsea.
Zpią informuje. Brent zmęczył ich polowaniem z latarką.
Brent szczerzy się z dumą.
Jestem mistrzem.
Kiedy dziewczynki wracają ze śpiworami, poduszkami i torbą, Riley staje przede
mną ze szczęściem wypisanym na twarzy.
Dziękuję, Jake. To& to najlepsza noc mojego życia.
Mógłbym powiedzieć, że przyjemność po mojej stronie, ale skłamałbym.
Nie ma za co.
Sofia oddaje Ronana Chelsea, która ostrożnie układa go w przenośnym zielonym
łóżeczku stojącym w kącie. Moi przyjaciele zbierają się do wyjścia, ale ja postanawiam
jeszcze zostać. Nieco dłużej. A może nie nieco . Nie będziemy z Chelsea sami, ale
jedno dziecko mniej, to lepiej niż nic.
Wtedy Brent rozpieprza mój plan.
Stanton ma tylko cztery miejsca, więc potrzebuję podwózki, Jake.
Szlag by go trafił.
Patrzę na Chelsea, która wygląda, jakby potrafiła czytać mi w myślach, ponieważ
uśmiecha się z rozczarowaniem.
Jeszcze raz dziękuję, Jake. Dobranoc.
Odsuwam jej włosy z twarzy.
Dobranoc.
Brent wślizguje się przede mną. Kłania się lekko, bierze Chelsea za rękę i unosi jej
dłoń, żeby pocałować.
Dziękuję za wspaniały wieczór, cudownie się spisałaś w roli gospodyni.
Zmieje się, kiedy ja warczę z głębi gardła.
Pomysł przywalenia mu w twarz wydaje się coraz bardziej atrakcyjny.
Chelsea zamyka za nami drzwi, a kiedy idziemy do samochodu, Brent ociąga się, jak
tylko może. To cholernie wkurzające.
Noo& Wzdycha powoli z wyrazną aluzją. Chelsea jest bardzo fajna.
Nie odpowiadam.
I ten tyłek kontynuuje z podziwem mmm, mmm, pyszny, zapewne rzucona
moneta odbiłaby&
Natychmiast chwytam go za koszulę, przyciągając do siebie, aż jesteśmy nos w nos.
Zamknij się.
Patrzy mi prosto w oczy, po czym uśmiecha się znacząco.
Ty ją lubisz.
Puszczam go, jakby parzył i mijam w drodze do auta.
Oczywiście, że ją lubię. To fajna laska.
Brent jest tuż za mną, wymachuje palcem.
Nie, ty ją lubisz. Nie tylko tak, żeby pójść z nią do łóżka, ale ty ją naprawdę,
naprawdę lubisz.
A ty co, masz dwanaście lat?
Wiek to tylko cyfra. A przynajmniej tak mawia mój wujek, który za trzecią żonę
wziął sobie dziewiętnastolatkę. Szturcha mnie w ramię. Ale poważnie,
zachowujesz się jak rycerzyk w lśniącej zbroi.
Kręcę głową.
Moja zbroja dawno już popękała, Brent.
Rycerz w zniszczonej zbroi wciąż jest rycerzem.
Kiedy nie odpowiadam, naciska dalej. Naprawdę wierzy, że nie uszkodzę mu tej
ślicznej buzki.
Daj znać, gdy skończysz. Chciałbym sprawdzić, czy mam szansę.
Podchodzę do niego.
Dla ciebie ona jest nieosiągalna. Ani teraz, ani nigdy. Nawet o tym nie myśl.
Ten sukinsyn wygląda na dumnego z siebie. Uśmiecha się jeszcze szerzej.
Tak, na pewno ją lubisz.
We wtorek pracuję do pózna w kancelarii, kończąc wniosek w sprawie przemocy
domowej senatora Holtena. Rozluzniam krawat, przecieram oczy i poruszam głową.
Kiedy mam zamiar wrócić do pisania, dzwoni mój telefon.
Na ekranie wyświetla się imię Chelsea.
Uśmiecham się na ten widok. To cholernie dziwne i całkowicie do mnie niepodobne.
Kiedy ukończyłem studia, ledwie uniosłem kąciki ust.
Przestaję się uśmiechać, kiedy tylko zdaję sobie sprawę, że to zrobiłem. Odbieram
telefon. Chciałbym zadać odwieczne pytanie: Co masz na sobie? , ale tego nie robię
dzięki Bogu bo z głośnika dobiega piskliwy głosik Rosaleen.
Cześć, Jake.
Rozsiadam się w fotelu.
Cześć, Rosaleen.
Co robisz?
Pracuję. A ty?
Ja robię rosół. W jej głosie słychać dumę.
Fajnie. Ciocia jest gdzieś obok? pytam, ponieważ mam podejrzenie, że Chelsea
nie ma pojęcia, co wyprawia jej bratanica.
Jest w łazience. Jest chora.
Zciągam brwi.
Co jej się dzieje?
Wymiotuje. Wszyscy są chorzy, tylko nie ja. I Ronan, ale on i tak ciągle wymiotuje,
więc się nie liczy.
W tle słyszę płacz dziecka.
Przysuwam się do biurka i mocniej przyciskam telefon do ucha.
To twój braciszek płacze?
Tak. Jest głodny. Podgrzeję mu butelkę, tylko skończę rosół.
Już mam zapytać, czy do pogrzania zupy używa kuchenki czy mikrofalówki, ale
rozbrzmiewa dzwięk alarmu przeciwpożarowego, odpowiadający na moje niezadane
pytanie.
Uuups! krzyczy Rosaleen do telefonu. Muszę kończyć. Pa!
Rosaleen, czekaj&
Już się rozłączyła.
Cholera.
Oddzwaniam. Jeden sygnał, drugi, trzeci& Włącza się poczta.
Kurwa!
10
To nie mój problem. To nie moja sprawa. Mam na głowie własne zmartwienia.
To właśnie próbuję sobie wmówić, odkładając telefon, przysuwając fotel do biurka
i starając się skupić na dokumentach. Mam jeszcze wiele pracy, którą muszę dzisiaj
skończyć.
Bądz mądry. Masz priorytety.
Nic im nie jest. Ludzie cały czas chorują.
I umierają.
Alarmy przeciwpożarowe odzywają się codziennie.
A z domów pozostają zgliszcza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]