[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zasypał więc Daimana szczegółami, które nie miały już żadnego znaczenia.
Wszystko wskazywało na to, że sztuczka zadziałała. Pozornie zadowolony z tego,
co odkrył, Sith zostawił go w spokoju. Daiman kilkakrotnie wyczuł w jego
wspomnieniach myśl o pewnej kobiecie, ale Sith chyba uznał, że chodzi o Jedi.
Narsk stwierdził, że facet wcale nie jest lepszy niż jego gwardziści. Widzieli
tylko to, czego szukali.
Teraz jednak tym, co widział Narsk, była rychła śmierć. Nie zostało już nic
więcej, co mógłby ujawnić - a w każdym razie nic, co chciałby zdradzić. Zdawał
sobie sprawę, że jego koniec jest bliski. Do pokoju weszło czterech
Strona 26
John Jackson Miller - błędny rycerz.txt
Dyscyplinatorów; rozkuli go, podzwignęli jego zwiotczałe, półnagie ciało i
umieścili na okrągłej, metalowej ramie. Przytwierdzili do niej jego kostki i
nadgarstki, rozciągając całe ciało na rusztowaniu, a potem przymocowali do boku
obręczy jakieś urządzenie i cała konstrukcja potoczyła się wraz z rozpiętym na
niej Narskiem ciemnymi korytarzami.
Podczas ruchu koła jego głową rzucało bezwładnie na boki. W zamroczeniu
dostrzegł w górze rozmytą plamę światła. Skupiając na niej wzrok, uprzytomnił
sobie, że jest w jakimś pomieszczeniu z wychodzącym na niebo świetlikiem,
umieszczonym w sklepionym suficie. Dyscyplinatorzy wtoczyli jego koło tortur na
niewielką platformę, wyposażoną w system mocowania antygrawitacyjnego.
Uniesiony w powietrze niewidzialną siłą Narsk zobaczył wokół grupki gapiów i
dotarło do niego, że jego ciotka miała rację, a on się mylił. Nie zamierzano go
stracić, ale... istniały rzeczy gorsze niż śmierć. Właśnie został scenicznym
rekwizytem.
ROZDZIAA 5
Od młodego władcy w paradnych szatach aż bił blask. Upodobanie Daimana do
lśniących szmatek było powszechnie znane, jednak ta peleryna w kolorze miedzi
była czymś niezwykłym, nawet jak na jego ekscentryczne zwyczaje. Za każdym
razem, kiedy Lord Sithów wstępował między swoich poddanych i stawał na tle
nieba, niewielkie soczewki w sutych fałdach materiału odbijały
blask popołudniowego słońca, kąpiąc całe Adytum w promieniach barwnego światła.
W tym miejscu, w tej ogromnej siedmiokątnej kaplicy Niebiańskiego Sanktuarium,
Daiman górował nad wszystkimi. Siedem kryształowych kładek wiodło do
podwieszonej pod świetlikiem platformy. Każde z siedmiu napowietrznych wejść
znajdowało się na alabastrowej kolumnie; kolumny wraz ze świetlikiem tworzyły
trójwymiarową replikę godła Daimana: słońce i macki. Zciany między kolumnami
zdobiły wspaniałe płaskorzezby, przedstawiające historyczne - i prehistoryczne -
sceny z Daimanem; to samo było na posadzce. Zgromadzeni spoglądali to w górę na
swego władcę, to w dół, pod stopy, próbując się nie potknąć na nierównym
podłożu.
Osobą najbliżej poziomu Daimana był Narsk, ale Bothanin nie traktował tego jak
specjalny przywilej. Kiedy Dyscyplinatorzy za pomocÄ… generatora
antygrawitacyjnego podnieśli narzędzie tortur, w którym był uwięziony, kilka
metrów do góry, włączyli jakieś urządzenie, które wprawiało je w ruch - i teraz
Narsk wirował w powietrzu kilka metrów nad zgromadzonymi, w przestrzeni między
dwiema kładkami przybytku Daimana. Cóż, tego mógł się spodziewać: ciągłe zwroty,
chwilami powolniejsze, tak że jego ciało osiągało pozycję wertykalną. Narsk
sądził, że robią to po to, żeby powstrzymać delikwenta od omdlenia. Po raz
pierwszy od chwili swojego uwięzienia cieszył się, że go głodzili.
Te rzadkie chwile wytchnienia dawały mu okazję, aby rozejrzeć się po
pomieszczeniu i po obecnych. Daiman od kilku godzin spacerował kładkami,
zamyślony, najwyrazniej pogrążony w rozmyślaniach nad jakimiś skomplikowanymi
aspektami procesu tworzenia a może nad czymś zupełnie innym. Co jakiś czas
odpoczywał na wielkim, pluszowym siedzisku - bardziej przypominającym łoże niż
tron - ustawionym na środku centralnej platformy. Obserwującemu go Narskowi
nieodparcie kojarzył się w takich chwilach z dzieckiem - siedzącym z podkulonymi
nogami i bezmyślnie kopiącym skraj kanapy. Nie, nie dzieckiem, poprawił się w
myśli. Zbuntowanym nastolatkiem.
Od czasu do czasu władca obrzucał tłum poirytowanym spojrzeniem, ale poza tym
nie odezwał się ani słowem. Zniknął za to dwukrotnie w jednym z wyjść, żeby się
przebrać. Narsk uznał, że tu ma się wydarzyć coś ważnego. Westchnienia
zgromadzonych przechodziły chwilami w pomruki, a każde kolejne przebranie władcy
było bardziej krzykliwe od poprzednich.
Narsk stwierdził, że na pewno czekają na czyjeś przybycie. Trudno było
uwierzyć, że szaty, w których przechadzał się Daiman, są jego ubraniem roboczym.
Zgromadzony tłum zwracał uwagę bardziej na Daimana niż na uwięzionego
Bothanina. Wokół stało na straży kilku Dyscyplinatorów i elitarnych gwardzistów.
W ciszy czekali na swego pana. Była między nimi Woostoidka, która, jak sądził
Narsk, pełniła funkcję osobistej asystentki Daimana. Nie rozpoznawał jej co
prawda, ale w końcu żadnemu szpiegowi nie udało się dotąd przeniknąć do
struktury służby pałacowej Daimana. Na pewno nie została zatrudniona ze względu
na piękne oczy - widział to wyraznie za każdym razem, kiedy zwracał się w jej
stronę. Wysoka, koścista i pomarańczowoskóra, miała ściągnięte w kok włosy w
kolorze magenty i tak chudą twarz, jakby od środka wsysała ją czarna dziura.
Wątpliwe, czy wszystkie zespoły inżynierów w tym sektorze zdołałyby uformować na
tym surowym obliczu coś, co chociaż odrobinę przypominałoby uśmiech.
Strona 27
John Jackson Miller - błędny rycerz.txt
Narsk uznał, że to dziwne. Daiman zdawał się ponad wszystko cenić w swoim
otoczeniu piękno. Po chwili do głowy przyszła mu inna myśl: może właśnie tak się
dzieje, kiedy ktoÅ› jest zakochanym w sobie narcyzem?
- Wszystko słyszałem, szpiegu!
Obręcz, na której rozciągnięto Narska, zawirowała i Bothanin dostrzegł kątem
oka, że Daiman wyciąga w jego stronę przyozdobioną szponami dłoń. Już po chwili
przestał widzieć cokolwiek z wyjątkiem błękitnych błyskawic bólu, kiedy
wyładowanie Mocy oplotło jego drgające spazmatycznie ciało. Kiedy atak minął,
resztki błysków rozpełzły się po obręczy.
- Wydaje ci się, że mnie zraniłeś, co? Mam rację? - Powiewając peleryną,
Daiman przeszedł na skraj swojego podestu. W dole zgromadzeni zaczęli się cisnąć
bliżej, żeby lepiej widzieć. - Wcale mnie nie zraniłeś! Nic a nic! - parsknął. -
W istocie, ty nieudaczniku, twoje myśli spłynęły po mnie jak woda po kaczce!
Narskowi po nagłym wstrząsie zaschło w pysku tak bardzo, że nawet gdyby
chciał, nie zdołałby wykrztusić odpowiedzi; wiedział zresztą, że nie miałoby to
sensu. Bo co miał niby odpowiedzieć?
- Widzisz, ty i ta cała Jedi daliście mi dokładnie to, czego chciałem! Po
prostu jeszcze wtedy o tym nie wiedziałem - dodał Daiman,! przyklękając i
patrząc Narskowi w oczy. - Nie zawsze od razu dostrzegam plan, który zaczyna
rysować się w mojej głowie, ale prędzej czy pózniej tak się dzieje. To
nieuchronne.
Na wpół przytomny Narsk z trudem pokręcił głową. Jakim cudem poddani Daimana
Å‚ykali takie brednie?
- Uleeto!-wrzasnął Daiman. - Czy połączenie jest gotowe? I
- Jak mój pan zapewne wie - odezwała się Woostoidka - heretyk Bactra oczekuje
na kanał pierwszeństwa.
Narsk zauważył, że asystentka ani razu nie ośmieliła się podnieść wzroku na
swojego przełożonego. Wyciągnęła tylko szyję i zwróciła wyłupiaste oczy w stronę
świetlika, całkiem jakby Daiman był gdzieś tam w górze. Cóż, w pewnym sensie tak
właśnie było, pomyślał Narsk.
Uleeta zerknęła na trzymane w dłoni urządzenie kontrolne, a potem znów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]