[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przepierzeniem i tu zrobimy średniowieczną izbę tortur. Prosto stamtąd będą przechodzić do
pokoju żywych trupów...
- Moim zdaniem powinniśmy też mieć druidów - wtrąciła nagle Bonnie.
- Co? - zapytała Elena, a kiedy Bonnie zaczęła powtarzać nazwę głośniej, zamachała
uspokajająco ręką. - Dobra, dobra, pamiętam. Ale po co?
- Bo to oni wymyślili Halloween. Naprawdę. Kiedyś to było jedno z ich świąt. Palili
ogniska i wystawiali rzepy z wyciętymi otworami na usta i oczy, żeby odgonić złe duchy.
Wierzyli, że to taki dzień, kiedy granica dzieląca żywych od umarłych jest najwęższa. A
potrafili być okrutni, Eleno. Składali ofiary z ludzi. Moglibyśmy poświęcić trenera Lymana.
- W sumie to nie taki kiepski pomysł - przytaknęła Meredith. - Okrwawione zwłoki
mogłyby być ofiarą. Rozumiecie, na kamiennym ołtarzu, z nożem i kałużami krwi wszędzie
dokoła. A potem, kiedy podchodzisz do niego bliżej, on się nagle podnosi.
- A ty dostajesz ataku serca - powiedziała Elena, ale musiała przyznać, że pomysł jest
niezły, zdecydowanie można się było wystraszyć. Trochę jej się robiło niedobrze na samą
myśl. I jeszcze krew... Ale przecież to i tak tylko keczup. Dziewczyny ucichły. Z szatni dla
chłopców, tuż przy sali, dobiegał odgłos lejącej się wody i trzaskania drzwiczek szafek, a
ponad nimi jakieÅ› niewyrazne krzyki.
- Trening się skończył - mruknęła Bonnie. - Na zewnątrz pewnie już ciemno.
- Tak, a nasz bohater się właśnie myje - powiedział Meredith, unosząc brew i
spoglądając na Elenę. - Chcesz zerknąć?
- Jasne - powiedziała Elena. Tylko częściowo był to żart. W jakiś dziwny, niekreślony
sposób atmosfera w sali zrobiła się mroczna. Akurat w tej chwili żałowała, że nie widzi
Stefano. %7łe nie może z nim teraz być. - Słyszałyście coś jeszcze o Vickie Bennett? - spytała
nagle.
- No cóż - odezwała się Bonnie po chwili. - Rodzice chcą ją zabrać do psychiatry.
- Do psychiatry? Ale po co?
- Bo... Uważają, że te jej opowieści to były jakieś halucynacje. I słyszałam, że ma
jakieÅ› okropne koszmary.
- Och - westchnęła Elena. Odgłosy z szatni dla chłopców słabły, a potem usłyszały
trzaśnięcie zewnętrznych drzwi. Halucynacje, pomyślała. Halucynacje i koszmary. Z jakiegoś
powodu przypomniała sobie o tym wieczorze, kiedy przez Bonnie zaczęły uciekać przed
czymś, czego żadna z nich nie umiała zobaczyć.
- Lepiej bierzmy się z powrotem do dzieła - powiedziała Meredith. Elena otrząsnęła
się z rozmyślań i pokiwała głową.
- Mogłybyśmy... Mogłybyśmy zrobić też cmentarz - powiedziała Bonnie z wahaniem,
zupełnie jakby czytała w myślach Eleny. - To znaczy, jako dekoracje na imprezę.
- Nie - powiedziała ostro Elena. - Wystarczy nam to, co już mamy - dodała spokojniej
i znów pochyliła się nad notesem.
Znów przez chwilę nie było słychać niczego poza skrobaniem pisaków i szelestem
papieru.
- Dobrze - powiedziała Elena na koniec. - Teraz musimy tylko wymierzyć te
przepierzenia. Ktoś będzie musiał wejść za trybuny... No i co teraz?
Zwiatła w sali gimnastycznej zamigotały i przygasły.
- O nie - powiedziała Meredith z rozpaczą. Zwiatła jeszcze raz zamigotały, zgasły, a
potem znów się zapaliły, ale słabo.
- Nic nie mogę przeczytać - powiedziała Elena, wpatrując się w kartkę papieru, która
teraz wydawała się czysta. Spojrzała na Bonnie i Meredith i zobaczyła tylko jaśniejsze plamy
ich twarzy.
- Coś złego się dzieje z zapasowym generatorem prądu - powiedziała Meredith. -
Pójdę po pana Shelby'ego.
- Nie możemy po prostu skończyć jutro? - spytała Bonnie płaczliwie.
- Jutro sobota - powiedziała Elena. - A my miałyśmy to skończyć w zeszłym tygodniu.
- Idę po woznego - powtórzyła Meredith. - Chodz, Bonnie, pójdziesz ze mną.
- Mogłybyśmy pójść wszystkie - zaczęła Elena, ale Meredith jej przerwała.
- Jeśli pójdziemy wszystkie i go nie znajdziemy, to nie dostaniemy się z powrotem do
środka. Chodz, we dwie będziemy bezpieczne. - Pociągnęła opierającą się Bonnie w stronę
drzwi. - Eleno, nie wpuszczaj nikogo do środka.
- Nie musisz mi tego mówić - zapewniła Elena, wypuszczając je z sali, a potem
patrząc, jak robią kilka kroków korytarzem. Kiedy ich sylwetki zaczęły się rozpływać w
mroku, cofnęła się do środka i zamknęła drzwi.
No cóż, niezły pasztet się z tego zrobił, jak mawiała kiedyś mama. Elena podeszła do
kartonowego pudła, które przyniosła Meredith i zaczęła pakować do niego z powrotem
segregatory i notesy. W półmroku widziała tylko ich niewyrazne zarysy. Nie słychać było nic,
tylko jej oddech i odgłosy pakowania. Była sama w tej wielkiej, mrocznej sali...
Ktoś ją obserwował.
Nie wiedziała, skąd to wie, ale była tego pewna. Ktoś był z nią w tej wielkiej sali i ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]