[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zadośćuczynieniem za własne i cudze grzechy. Skąd się to bierze? Co
wprowadza tych ludzi w stan moralnej dezorientacji? Klimat tamtych stron?
Pejzaż tej równiny, na której wszystko rośnie bez żadnej potrzeby, czy zimowy
śnieg pokrywający nieprawdopodobne przestrzenie nieskalaną bielą. Czy może
tamtejsi ludzie, ludzie dobrzy, uczynni, współczujący, bo na równi obarczeni
nędzą. A może to jeszcze coś innego.
Bywa tak, że człowiek dręczony systematycznie z sadystycznym poczuciem
dręczącego, że czyni to dla dobra ofiary, dla wyznaczenia mu właściwego
miejsca podległego oprawcy, że taki człowiek zaczyna przywykać do swego
uzależnienia i z instynktu samoobrony, instynktu życia, po prostu szuka ratunku
we wmówieniu
98
sobie wygody psychicznej, aby z czasem doprowadzić się do uznania tego
stanu za jedynie słuszny i pożądany. Nic dziwnego, że uwolniony, przywrócony
do normalności staje bezradny wobec jej wymogów i ze łzą w oku powraca do
czasu zniewolenia, głębszego, jak mu się zdaje, wznioślejszego od
konieczności pobytu wśród tak zwanych wolnych ludzi. Widziałem dziesiątki
tamtych twarzy, zagubionych i zdegustowanych, które ożywiały się tylko na
wspomnienie Rosji. Twarze ludzi, których pobyt tutaj i spojrzenie na Polskę są
przez nich oceniane z punktu widzenia tamtej ojczyzny.
Zwiat zachodni w błogiej, przyrodzonej mu niewiedzy, z dobrodusznym
uśmiechem niewiniątka namawia nas do przyjaznych stosunków z naszym
wschodnim sąsiadem. Zgoda. Ale co ma zrobić mały kraj, żeby uśmierzyć w
tym kolosie żądzę posiadania go. Kiedy żadne zapewnienia, żadne układy nie
będą miały cech trwałości, a wszelkie kroki naprzeciw ufności po krótkim
marszu zderzą się ze ścianą starych urazów. Więc może poczekać, jeśli to tylko
będzie możliwe. Bez zachwytów i bez wrogości. Poczekać na zmianę uczuć
niewątpliwie silniejszego od nas sąsiada. Ale pod surowym warunkiem, że w
tym samym czasie zaczniemy wreszcie zajmować się sobą. I samodzielnie, bez
oglądania się na kogokolwiek, tworzyć rzeczywistość na miarę osiągnięć krajów
cywilizowanych. Trzeba by może zacząć od zmiany stosunku do
99
własnego państwa i przyjąć do wiadomości po pierwsze - jego istnienie, i po
drugie - obecność jego uznać za wspólne nadrzędne dobro. Takie
przeświadczenie miałoby tę zaletę, że wszystkie niepowodzenia i błędy w
budowaniu systemu współżycia bralibyśmy na siebie, a nie zwalali na
zmistyfikowany abstrakcyjny twór ze stolicą w Warszawie. %7łe złodziejstwo,
korupcja i bezprawie byłyby likwidowane w społecznym poczuciu
odpowiedzialności, ze wszystkimi tego społeczeństwa prerogatywami, a tylko w
imieniu państwa. %7łe priorytetem myślenia i postępowania w kształtowaniu
narodu byłaby jednostka ludzka, każdy z nas z osobna, bo tylko poprzez troskę
o nią, poprzez dbanie o jej znaczenie i godność można by się doczekać
społeczeństwa moralnie dojrzałego. Godność. Tym jednym słowem można by
określić wszystko, z czym inni musieliby się liczyć. Bo jest to poczucie własnej
wartości i wielkoduszność, surowość wobec siebie samego i
wspaniałomyślność wobec szukających pomocy. I honor. Ten szczególny stan
ducha, który każe brać odpowiedzialność za własne postępowanie i jeśli trzeba,
ponosić wszelkie jego konsekwencje. O co więc w rezultacie idzie? Jak
powiadają przemyślni obserwatorzy życia: "Jeśli nie wiadomo o co chodzi - na
pewno chodzi o pieniÄ…dze..."
Ależ tak. Oczywiście, że idzie o dobrobyt. Ten materialny i ten duchowy. Bo jak
dowiodły dzieje, tylko on stanowi o prawdziwej sile.
100
Coś mi się zdaje, że Rosja jest kobietą. Dużą, raczej czarną, urodziwą,
demoniczną i liryczną na zmianę, rozlewającą się w dobroduszności i
rozdawnictwie dóbr swojego ciała, ale z tego tytułu właśnie czerpiącą
największe korzyści, bardzo zazdrosną i nade wszystko kłamliwą tym jedynym
rodzajem kłamstwa, jaki jest udziałem wyłącznie kobiety, kłamstwa, do którego
nie tylko nigdy się nie przyzna, ale za które, za zarzucanie go jej, trzeba
przepraszać do końca życia. Czy nie warto przeciwstawić się jej zamożnością
ducha i ciała, którą powyżej nazwałem dobrobytem? Może to byłby sposób na
to, aby chęć zdobycia nas zamieniła na podziw.
I trochę od rzeczy - a może niezupełnie. Kiedyś, jeszcze za Breżniewa, po
jakichś filmowych zajęciach musiałem wracać z Moskwy koleją. Podróż była
częściowo nocna i uciążliwa. W moim przedziale z kuszetkami jechała bardzo
miła staruszka. Opowiadała, że mieszka na Syberii i właśnie od trzech tygodni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]