[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Gdy jestem w domu... osaczam cię. - Popatrzył na nią,
tym razem nie starając się ukryć spalającego go pragnienia.
Chciał, by ona to zobaczyła, poczuła do głębi. Pragnął jej,
pożądał. Marzył, by mieć ją przy sobie, czuć obok siebie jej
nagie ciało, porzucić wszelkie opory.
Widział tętno bijące na jej szyi.
- Ja też ciebie osaczam - odparła drżącym głosem - ale
S
R
teraz to nie jest najważniejsze. Suzy cię potrzebuje. Ona tę-
skni za tobą. Tak nie powinno być.
Przesunął ręką po twarzy, zakrył oczy. Prawda była bolesna.
Nie chciał się z nią zmierzyć.
- Tęsknisz za swoją żoną? - zapytała cicho. - Ja to tylko po-
garszam?
Opuścił rękę, popatrzył Jackie głęboko w oczy.
-Moja żona i ja... Nasze małżeństwo nie było idyllą. Nie była
tutaj szczęśliwa, nie była szczęśliwa ze mną. Poznaliśmy się,
gdy byłem w college'u i stałem u progu wielkiej sportowej
kariery. Liczyła, że zostanę gwiazdą futbolu, zapewnię jej
inne życie. Była córką ranczera, lecz marzyła, by o tym za-
pomnieć. Niestety ciężka kontuzja rozwiała te plany. Michel-
le bardzo cierpiała, gdy osiedliśmy na ranczu, mimo to powo-
li jakoś zaczęło się między nami układać, choć coś, co zda-
wało się nam prawdziwym uczuciem, znikło bez śladu. Było
jednak coraz lepiej, po prostu normalnie, bo na nic więcej nie
mogliśmy liczyć. I wtedy Michelle na zawsze odeszła. Tak
było. Jak widzisz, niczego nie pogarszasz, w każdym razie
nie w takim sensie.
Jackie zamrugała.
Wciąż trzymasz się z daleka, choć myślałam, że... że trochę
się do mnie przekonałeś. I że choć na początku tak mnie nie
znosiłeś, to teraz...
To nie jest tak, że cię nie lubię. Lubię cię za bardzo. Gdy
tylko jestem przy tobie, chcę być jeszcze bliżej, dotykać cię.
Więc w tym sensie pogarszasz sprawę, ale to nie jest twoja
wina. Wyłącznie moja.
Mnie też ciągnie do ciebie.
Boże, nie mów tego. Wolę nic o tym nie wiedzieć, bo wtedy
mogę zrobić z tego użytek, a nie chcę. Nie chcę już
S
R
żadnej kobiecie niczego obiecywać, nie mogę. Z mojej ka-
riery wyszły nici, podobnie z mojego małżeństwa. Nie chcę
znowu ryzykować, zwłaszcza że Suzy niedługo zacznie ro-
zumieć, co się wokół niej dzieje, a wtedy...
- Wiem, ale przecież niedługo stąd wyjadę. Co takiego
może się zdarzyć?
Popatrzył na nią z niedowierzaniem. Wyciągnął rękę i prze-
sunął palcem po policzku Jackie, opuścił dłoń niżej, dotyka-
jÄ…c jej szyi, dekoltu.
Zamrugała, gwałtownie odetchnęła.
- Co takiego może się zdarzyć? Jackie, znacznie więcej,
niż byśmy chcieli, w każdym razie na dłuższą metę.
Powoli pokiwała głową, potem popatrzyła mu prosto w oczy.
- No dobrze, jakieś ryzyko istnieje, przyznaję, ale nie może
być tak, jak jest teraz. Suzy to bardzo przeżywa, a ja też nie
chcę, by pozostały tylko przykre wspomnienia. Nic się nie
stanie, jeśli na to nie pozwolimy. Zdeklarujmy się, że tak
będzie. Wykażmy się siłą woli. Ja w pełni ci ufam.
Steven jęknął głucho.
- Zgoda, niech tak będzie. Dobrze, wracajmy do domu.
Jakoś postaramy się nie być z sobą zbyt długo.
Przyjrzała mu się badawczo.
Masz rację. Musimy wypracować plan. Jestem w tym dobra.
Ja już miałem plan. - Skrzywił się lekko. - Ben miał przywo-
ływać mnie do porządku, gdybym zanadto zbliżył się do cie-
bie.
Roześmiała się, w jej oczach zamigotały wesołe iskierki.
Jestem bardziej odporna niż Ben.
Zaczynam myśleć, że rzeczywiście jesteś silniejsza niż
S
R
większość ludzi, jakich znam. Twój plan będzie mieć solidne
podstawy. %7ładne z nas nie ma ochoty na kolejne dzieci, które
pojawiajÄ… siÄ™ ni stÄ…d, ni zowÄ…d.
- To prawda, nie chcemy żadnych niespodzianek. Wymyślę
coś, co skutecznie nas będzie rozdzielać.
S
R
ROZDZIAA DWUNASTY
- Albo mnie wzrok zawodzi, albo coÅ› jest z tym lustrem
- mruknęła Jackie, z niedowierzaniem spoglądając na swo
je odbicie. Wyglądała inaczej niż zwykle: jej oczy lśniły, us
ta wydawały się pełniejsze, twarz jaśniała.
Domyślała się, komu to zawdzięcza: Stevenowi i Su-zy. Tak
na nią działali, mimo że ze Stevenem widywała się rzadko,
bo oboje starali się nie wchodzić sobie w drogę. Jednak wciąż
czuła jego obecność. Suzy też musiała to czuć, bo stała się
spokojniejsza i weselsza. Gdy dziś rano Jackie czytała jej
bajkę o brzydkim kaczątku, mała pocałowała książeczkę i z
rozpromienioną buzią popatrzyła na Jackie. To obecność ojca
w domu i częstsze z nim kontakty tak na nią działały.
Jackie nie było łatwo. Starała się unikać Stevena, lecz wiele
ją to kosztowało. Teraz też słyszała, że chodzi po domu,
pewnie czeka na śniadanie.
Pora się przejść - powiedziała do siebie. Włożyła kowbojki,
wzięła robótkę i ruszyła do wyjścia.
Znowu wychodzisz? - spytała Charlotte.
- Niedługo wrócę. Pomogę ci przygotować lunch.
Niania spochmurniała.
- Nie chodzi mi o to, żebyś mi pomagała, dam sobie radę. Nie
podoba mi się tylko, że znów nie jesz śniadania.
S
R
Jackie uśmiechnęła się.
- Wcale nie.
Z tacy niesionej przez Charlotte złapała śniadaniową bułecz-
kę i znowu ruszyła do drzwi. -To nie jest żadne śniadanie!
Jackie...
- No właśnie, Jackie - dobiegł ją głęboki męski głos.
Odwróciła się, popatrzyła na Stevena.
To jest twój plan? - zapytał. - Będziesz głodna chodzić wokół
domu, póki ja w spokoju nie skończę śniadania?
Spacery są bardzo zdrowe - wykręcała się.
Ale nie z pustym brzuchem. Proszę, zjedz ze mną śniadanie.
Przecież sam powiedziałeś...
Wiem, co powiedziałem. Chyba nie zamierzasz paść z głodu,
byle tylko nie wejść mi w drogę. Nie bój się, stół jest długi,
usiądę po drugiej stronie, jak najdalej od ciebie, i będę za-
chowywał się jak należy. W razie czego Charlotte zdzieli
mnie po głowie.
Niech tylko pan ją tknie, a patelnia pójdzie w ruch -ostrzegła
ze śmiechem niania.
Jackie poczuła, że robi się jej gorąco.
To raczej nie będzie potrzebne - powiedziała.
Moja droga - oświadczyła Charlotte, ujmując się pod boki. -
Steven jest mężczyzną, a ich czasami trzeba dobrze zdzielić.
Wielu tak pani zdzieliła? - zapytał Steven.
Raz niezle rąbnęłam Neda Battlemana, choć teraz nie jestem
na niego już taka cięta. Dzwonił do mnie wczoraj. Może na-
wet nie będę się specjalnie opierać, gdy będzie próbował
skraść mi całusa.
Jackie z uśmiechem spojrzała na Stevena. Też się uśmiechał.
S
R
Ned to prawdziwy farciarz, Charlotte. Może to ja powinie-
nem chwycić za patelnię, by panią przed nim bronić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]