[ Pobierz całość w formacie PDF ]
boru, a srebrem migotało jezioro. Szmer wody, zdławiony odległością poszum fal,
bijących o skaliste brzegi, docierał aż tutaj. Wiosną wezbrane jezioro szumiało zawsze,
nawet w dni całkowicie bezwietrzne.
Z wyjątkiem tego głosu panowała taka cisza, że Pietrek słyszał wyraznie kołatanie
swojego serca. Czasem biło tak silnie i nierówno, że aż bolało. Podchodziło mu do
gardła, dławiąc. Gdyby Szymon czuwał, to usłyszałby, że Pietrek płacze parokrotnie.
Teraz jednak łzy przestały już płynąć. Blada, szczupła twarzyczka chłopca
spozierającego na księżyc płynący ponad szczytami drzew, miała wyraz surowy i zacięty.
Przy świetle tego samego księżyca policja ścigała jego ojca. Ludzie go tropią, ludzie, z
których ręki, jeśli go tylko pochwycą, grozi mu kula lub stryczek. Pietrek rozważył sobie
już wszystko. Wiedział, czemu Donald Mac Rae kazał mu iść do osady Pięciu Palców, a
sam zniknął w puszczy. Ojciec przepadł, przepadł na zawsze, przepadł na równi z matką.
Tyle że matka umarła, a ojciec jeszcze żyje...
Coś mu zawadzało w gardle, więc przełknął ślinę, chwytając kurczowo palcami
chropawą deskę futryny okiennej. O matce zachował jedynie niejasne wspomnienie, niby
o pięknym śnie; nawiedzała go zresztą czasem w marzeniach sennych: czuł po prostu
łagodną pieszczotę jej dłoni oraz słodkie muśnięcie drogich warg. Przechowywał także w
pamięci jej rysy i sylwetkę, ale to wszystko było mało realne, nie tak jak postać ojca.
Odkąd siebie pamiętał, ojciec zawsze znajdował się obok, ochraniał go i pieścił,
zastępował matkę i rówieśnika. A teraz, teraz w tym jaskrawym księżycowym świetle
ściga go zbrojna hałastra, poluje nań po prostu, jak oni sami polowali tyle razy na
wielkie, białe króliki żyjące śród mokradeł.
Siedząc wciąż przy otwartym oknie przebiegał nadal myślą zdarzenia paru ostatnich
dni. Jak to wszystko szybko poszło; ojciec przycwałował niespodzianie do domu z
miasteczka przy stacji kolejowej, dokąd się udał po zakupy, a policja deptała mu już po
piętach. Zmykali pózniej razem w las, co tchu, opuszczając na zawsze chatynę na małej
polance, gdzie żyli spokojnie od tylu lat.
No i ta dalsza ucieczka, dwie doby wyczerpującej włóczęgi, głód, rozstanie wreszcie,
do którego sygnał dał łoskot siekier, rąbiących drewno dla tartaku. W tym miejscu łzy na
nowo zaczęły dławić Pietrka, aż miał ochotę zaszlochać głośno. Gdybyż tylko ojciec
zaufał bardziej jego sile fizycznej, gdyby mu pozwolił towarzyszyć sobie?! Mógł
przecież biec, mógł się ukrywać, mógł długi czas wytrzymać bez jedzenia, mógł spać na
gołej ziemi, pływać w razie potrzeby i nie bał się wcale. Lecz ojciec kazał mu zostać w
tej osadzie, co się nazywa tak dziwnie: Pięć Palców, a tutaj znowu poznał cały szereg
obcych ludzi: Alecka Curry'ego, Szymona Mac Quarrie'a i MonÄ™...
Na wspomnienie Mony, boginki leśnej, w obronie której stoczył tak ciężką walkę,
Pietrek nabrał pewnej otuchy. Ostatecznie, skoro Mona jest w pobliżu, można jeszcze
wytrzymać. Jak dzielnie pornogła mu zwyciężyć paskudnego chłopaka, który znęcał się
nad szczeniakiem!
Czuł dotyk jej drobnej, ciepłej rączki, gdy przez las i porębę wiodła go ku osadzie.
No a pózniej, gdy już Szymon Mac Quarrie wyjawił mu całą prawdę i gdy tak cierpiał w
głębi ciemnego boru wtenczas Mona zjawiła się również, pocieszała go i współczuła
mu, gdy opowiedział jej tę okropną historę. Co prawda Szymon Mac Quarrie
przestrzegał, by nikomu się nie zwierzać, ale to przecie nie może dotyczyć Mony! I jak to
ona powiedziała pózniej świecąc oczyma w mroku:
Twój ojciec żyje, a więc może wrócić! Mój nie może, umarł... Matka także
umarła...
Pietrek słyszał prawie jej głos wymawiający te słowa, szepczący je właściwie, jak
gdyby Mona zrozumiawszy całą głębię ufności, jaką nowy przyjaciel ją obdarzył, chciała
mu odpłacić tym samym. Miała zupełną rację. Donald Mac Rae żył, a więc mógł wrócić,
podczas gdy jej ojciec...
Daleki plusk jeziora dobiegał go słabo. Wzdrygnął się, słysząc ten szum. Tam, w
rozległej toni wodnej rodzice Mony znalezli śmierć.
Zastanowili się przez chwilę, czy Mona czuwa również i czy także słucha tych
dzwięków, tak mało nieraz uchwytnych jak tchnienie najsłabszego wiatru. To
wspomnienie i szum fali musi ją chyba prześladować pomyślał. Jezioro opowiada jej
wciąż o przebiegu tragedii, zapewne słuchając często płacze w nocy. Brr, jakie to okropne
stracić oboje rodziców naraz i wiedzieć, że zginęli tak tragiczną śmiercią...
Pietrek wzdrygnął się i równocześnie zrobiło mu się trochę wstyd. Ojciec wpajał weń
tylekroć pojęcie o obowiązkach prawdziwego mężczyzny, o tym jak mężne należy mieć
serce. Wychyliwszy się przez okno spojrzał w kierunku chaty, w której mieszkał Piotr
Gourdon wraz z żoną swoją, Józia. Tam również jest Mona.
Chata była ciemna, ale to nie dowodzi wcale, że Mona śpi. Doskonale może czuwać
w ciemności i Pietrek miał nawet nadzieję, że jest właśnie tak, a nie inaczej. Obok ojca ta
świeżo poznana dziewczynka zajmowała nawięcej miejsca w jego życiu. Pewność, że jest
blisko, myśl, że może czuwa wspominając go w tej chwili, napawały Pietrka otuchą,
zupełnie tak samo, jak serdeczne dotknięcie i współczujące wejrzenie były mu pociechą z
wieczora.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]